Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Wy jesteście solą ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.
Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też lampy i nie umieszcza pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciła wszystkim, którzy są w domu. Tak niech wasze światło jaśnieje przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie». (Mt 5, 13-16)
Doskonale zdajemy sobie sprawę, że istnieje związek między miłością Boga i miłością człowieka. Nie można kochać Boga, którego nie widzimy, jeśli nie kochamy człowieka, którego widzimy. Istnieją przynajmniej trzy warianty wzajemnej relacji tych dwóch miłości.
Po pierwsze, miłość Boża przynagla nas, byśmy kochali bliźniego. Doskonale to widać na przykładzie św. Pawła, którego fragment Listu do Koryntian dzisiaj czytamy. Prześladowca Kościoła, ten, który zgadzał się na więzienie, a nawet śmierć chrześcijan, nagle, po spotkaniu z Chrystusem, poświęcił całe swoje życie służeniu tym ludziom. Stanął przed nimi „w słabości i w bojaźni, i z wielkim drżeniem”. Miłość Boża jest motorem naszego służenia innym.
Po drugie, okazywanie chrześcijańskiej miłości może być narzędziem ewangelizacji. We fragmencie Ewangelii według św. Mateusza Jezus stawia przed chrześcijańską wspólnotą trudne zadanie. Mamy być solą ziemi i światłem świata. Chrześcijanie mają świecić nie po to, by inni ich chwalili, ale „aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie”. Życie chrześcijan ma być w jakimś sensie „dowodem” na istnienie Boga.
I wreszcie po trzecie, miłość bliźniego otwiera moje oczy na Boga. Papież Benedykt XVI tak pisał o tej perspektywie w swojej pierwszej encyklice: „Miłość bliźniego jest drogą do spotkania również Boga, a zamykanie oczu na bliźniego czyni człowieka ślepym również na Boga”. O tej perspektywie często zapominamy. Odkryła ją kiedyś dla siebie św. Teresa z Lisieux. Kiedy przeżywała ciemną noc wiary, otworzyła Biblię i wzrok jej padł na fragment z Księgi proroka Izajasza, który dziś czytamy: „Dziel swój chleb z głodnym, wprowadź w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziej i nie odwróć się od współziomków. Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza”. Kiedy gaśnie lampa wiary, możemy zapalić lampę miłości bliźniego i w ten sposób odnaleźć drogę do Boga.
Warto jednak pamiętać, że prawdziwego światła nie da się podrobić, udawać. Jego siłą jest autentyczność. I co jest niezmiernie istotne, tylko wówczas sami zaczynamy inaczej widzieć i rozumieć. Nasze prawdziwe zawierzenie Ewangelii wprowadza nas samych w światło. Wówczas doświadczamy, że to Chrystus jest przede wszystkim naszym Światłem. A sami mamy stawać się jedynie odblaskiem Jego Światła. Wszystko to otrzymuje bardzo konkretny kształt w naszej postawie życiowej. Ewangelia jest konkretnym światłem w naszym życiu.
Święty Paweł w Liście do Koryntian wyznaje z całym przejęciem:
A mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej (1 Kor 2,4n).
Zawierzenie daje nam prawdziwe zakorzenienie w Bogu i dopiero wówczas nasze życie może stać się owym światłem, które nie jest jedynie czymś zewnętrznym, ale staje się mocą Bożą.
Komentarze
Prześlij komentarz