Modlitwa, która uczy być

 

Jezus powiedział do ludu:

«Ja jestem chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. Powiedziałem wam jednak: Widzieliście Mnie, a przecież nie wierzycie. Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę, ponieważ z nieba zstąpiłem nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał.

Jest wolą Tego, który Mnie posłał, abym nic nie stracił z tego wszystkiego, co Mi dał, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym. To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne. A Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym». (J 6, 35-40)

Każda medytacja, to dla mnie okazja do głębokiego zatopienia się w obecności Jezusa.

Dzisiejsza Ewangelia zapewnia nas, że ilekroć przyjdziemy do Jezusa, tylekroć nas przyjmie: „tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę”. Jezus pragnie wlewać w nasze serca nadzieję, zwłaszcza wówczas, gdy możemy obawiać się odrzucenia, gdy wydaje nam się, że jesteśmy niegodni Jego darów i Jego miłości…

W dzisiejszej Ewangelii Jezus objawia nam serce Ojca. Mówi o tym, że każda i każdy z nas jest darem, jaki Jezus otrzymuje od Ojca. Czy mamy świadomość tego? To nam przypomina o tym, że mamy Boskie pochodzenie!

Medytacja monologiczna jest praktyką, która zaprasza nas nade wszystko do osobistego przylgnięcia do Bożego Serca, do szukania w tym przylgnięciu schronienia i poczucia bezpieczeństwa. Skupieni zbyt mocno na tym, co doczesne, gubimy często szerszą perspektywę – życie, które pragnie nam podarować Chrystus i które nie przeminie.

To szczególnie ważne w kontekście przedłużającego się wciąż lockdownu i pandemii, która odebrała wielu rodzinom bliskich i ogólnego zmęczenia towarzyszącą nam już od ponad roku zarazą.

Ktoś żartobliwie stwierdził, że najgorsze w dwutygodniowym lockdownie są pierwsze dwa lata, a potem już jakoś leci… Jednak czas pokazuje, że przyzwyczajenie się do tej sytuacji jest często ponad siły zarówno psychiczne jaki i fizyczne wielu osób. Mnóstwo też osób, z którymi rozmawiam czy to osobiście, często w konfesjonale, czy też za pośrednictwem mediów społecznościowych skarży się, że jest to także bardzo trudne doświadczenie duchowe.

W tym kontekście przypomina mi się świadectwo życia znanego duchowego nauczyciela przełomu XX i XXI wieku Franza Jalicsa, który odszedł do domu Ojca zaledwie w lutym tego roku a którego książki czy rekolekcje były dla wielu osób prawdziwą inspiracją na drodze osobistej praktyki modlitwy kontemplacyjnej.

Wielu z nas zapewne zna historię życia tego węgierskiego Jezuity. Pracował na uczelni w Buenos Aires, mieszkał natomiast w jezuickiej wspólnocie, w slumsach na obrzeżach miasta, gdzie prowadził działalność socjalną. Jezuici owej wspólnoty pragnęli być blisko ubogich, dzielić ich los, żyć i pracować z nimi oraz razem z nimi walczyć.  Dwóch z nich w tym Jalics i Orlando Yorio zostali porwani przez bojówki politycznego ugrupowania Szwadrony Śmierci, działające na zlecenie junty wojskowej. Jezuici byli więzieni przez kolejne pół roku i poddawani torturom. Jalics podejrzewany był przez swoich oprawców o szpiegostwo na rzecz ZSRR.  Ponadto juncie nie podobało się, że walczą o poprawę sytuacji życiowej najbiedniejszych. Wspomniane 5 miesięcy Jalics spędził w odosobnieniu, w ciemnej celi, pod presją ciągłego oczekiwania na tortury i śmierć. Jak sam mówił, dopiero tam odkrył prawdziwą głębię, do której prowadziło go przylgnięcie do Modlitwy Jezusowej.

Proste przylgnięcie do tej modlitwy, jaką jest przyzywanie w rytmie oddechu Imienia Jezus w tak dramatycznym momencie życia okazało się dla Jalicsa fascynującą drogą w głębię swojego serca. To, co tam znalazł, pozwoliło mu doświadczyć wolności w stosunku do siebie i swojego działania. Kontemplacja, cisza, spokój zrodziły w nim głęboką radość. Przede wszystkim jednak pomogły mu przebić się przez twardą i bolesną ścianę gniewu, wściekłości i agresji, które często w bardzo subtelny sposób kryją się za ludzkimi postawami i zachowaniami. „Siła i jasność dla życia zaczęły wypływać już nie z refleksji czy decyzji albo działania, ale z tajemnego wnętrza duszy. Kontemplacja, czyli wracanie do centrum, do własnego serca, gdzie pokornie obecny jest Bóg, stała się dla Jalicsa przestrzenią relatywizowania napięć, konfliktów, stresu czy ciężkich przeżyć. Straciły one wówczas swój destrukcyjny wpływ na niego”. [J. Bereza OSB, Medytacja – modlitwa serca, „Życie Konsekrowane”, 1/1999]

W konsekwencji – jak dzieli się tym Jalics Modlitwa Imieniem Jezus doprowadziła go do głębszego zrozumienia, czym jest życie w duchu służby. Praktyka kontemplacji sprawiła, że efektywność podejmowanych przez niego wysiłków przesunęła się z czynienia, organizowania czy mówienia – na promieniowanie i na życie na zewnątrz tym, czym żył w wymiarze wewnętrznym. Jalics stwierdza: „że od czasu, kiedy dokonał zwrotu ku wnętrzu, doświadcza, że coraz więcej ludzi przychodzi do niego, a on sam mówi z większą mocą, choć używa bardzo prostych słów. I rzeczywiście – konkluduje – gdy postępujemy na drodze modlitwy wewnętrznej, słowa stopniowo zanikają, rodzi się cisza, w której objawia się miłość Boga, bo «Bóg jest miłością». A gdy promieniujemy miłością, wtedy pociągamy innych do Boga, dlatego Modlitwa Jezusowa staje się także największym dziełem ewangelizacyjnym”. [J. Bereza OSB, Medytacja – modlitwa serca, „Życie Konsekrowane”, 1/1999]

Modlitwa Jezusowa, Modlitwa Głębi, medytacja monologiczna – sposobem na poradzenie sobie z kryzysem zrodzonym z doświadczenia pandemii? Z wymuszoną koniecznością odosobnienia i zawieszenia wielu relacji? Z lękiem, który wielu osobom towarzyszy? Ze stresem, agresją czy gniewem, do którego wiele osób się przyznaje na skutek ograniczeń, z którymi muszą żyć?

Dlaczego nie?

Mogę mówić jedynie za siebie. Dla mnie medytacja monologiczna jest autostradą przez czas pandemii. Jest miejscem i czasem uprzywilejowanym, zwłaszcza dlatego, że podarowany czas odosobnienia pozwala sięgać po tę modlitwę częściej.

Przylgnięcie do Imienia Jezus przypomina mi nade wszystko o tym, że uczeń Chrystusa powinien przede wszystkim umieć po prostu być w tym, do czego Jezus go zaprasza. Z tego bycia – które jest jak mówi dzisiaj Jezus w Ewangelii pełnieniem nie naszej woli, lecz woli Tego, który nas posłał – choć nie zawsze łatwej, winno wypływać całe nasze życie; nasze cierpliwe towarzyszenie w duchu służby innym, którzy może ten szczególny czas przeżywają trudniej; umiejętność ofiarowania siebie bliźnim w takim wymiarze, w jakim możemy to zrobić; a nade wszystko wsłuchiwanie się w innych, które jest już tylko prostą konsekwencją wsłuchiwania się w Boże słowo. Wszystko to nieustannie podprowadza mnie pod progi Tajemnicy życia. I wiem jedno, że jest to możliwe tylko dzięki temu, że w ferworze różnych stanów, które nam towarzyszą w dobie pandemii nie wolno nam pozwolić, by umknęło nam coś absolutnie fundamentalnego – nasze osobiste odniesienie do Jezusa. Bo ten kto do Niego przychodzi, nie będzie łaknął; a kto w Niego wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.

Codzienna medytacja monologiczna przypomina mi, że jest tylko jedno Źródło mocy i siły dla nas – Jezus Chrystus. Szukanie tego, co nas nasyci gdziekolwiek indziej wcześniej czy później musi nas rozczarować!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji