Epitafium ojca Laurence'a Freemana na temat ojca Johna Maina.


Dzisiaj pragnę oddać głos o. Laurence'owi Freemanowi, przyjacielowi i duchowemu spadkobiercy o. Johna Main'a, który pewnie powie o nim najpiękniej. Zamieszczone poniżej słowa są zapisem homilii jaką o. Laurence wygłosił w Klasztorze w Londynie podczas Mszy św. 

Wielu rąk trzeba by siać ziarna Słowa Bożego i wielu by pielęgnować ich wzrost. Tego wymagają dziś rozprzestrzenianie się wiary i zwiększająca się ilość ludności na całym świecie. Lud Boży, który w przeszłości miał tylko jeden ołtarz, potrzebował wielu nauczycieli. O ile bardziej potrzeba nam ich dzisiaj wśród licznych narodów Ziemi, dla których ofiar całopalnych nawet cały Liban nie byłby w stanie dostarczyć wystarczającej ilości drewna do ognia.

Gdyby nie wzmianka o Libanie, to moglibyśmy pomyśleć, że te słowa Tomasza Becketta zostały napisane wczoraj. Liczba ludności wzrasta dzień w dzień o 211 tysięcy, zaś każdego roku przybywa nam na Ziemi tylu ludzi, ilu żyje w Niemczech. Kościoły mają bolesną świadomość tego, jak wiele rąk im brakuje, by siały i pielęgnowały żywe Słowo Boże i jak staje się to coraz trudniejsze. Wiemy ilu nauczycieli mądrości nam dzisiaj trzeba.


Zgromadziliśmy się dzisiaj w jednym ze świętych miejsc, kościele-matce chrześcijan w Anglii, by świętować życie, nauczanie i trwający wpływ jednego z nauczycieli, których Pan powołał wśród nas by sprostał tym palącym potrzebom.

John Main urodził się tutaj, w Londynie w 1926 roku, ale korzenie jego wiary sięgają głębokich pokładów tradycji celtyckiej. Pielęgnował on swą irlandzkość równie starannie, jak bycie obywatelem świata, którym stawał się wraz z upływem lat swego życia. Jako chłopiec śpiewał hymny Bogu w chórze tej katedry. W ciągu 56 lat życia doświadczył wielu ról: studenta, żołnierza, dyplomaty, prawnika, profesora by w końcu znaleźć siebie, tracąc siebie jako mnich. I właśnie w roli mnicha odkrył swój dar nauczania i ten szczególny przekaz, jakim dane mu było dzielić się z innymi współpielgrzymani w drodze. I dzielił się nim John Main na bardzo hojny sposób.

Jako prorok swych czasów rozumiał potrzebę i kryzys współczesnego chrześcijaństwa. Trzeba mu było wrócić i zagłębić się na nowo w swe kontemplacyjne korzenie, by z nich czerpiąc siłę, wypuścić nowe pędy na całym świecie. W świecie, gdzie tempo zmian jest tak gwałtowne, że wykorzeniło ono w błyskawicznym czasie kilka generacji z ich macierzystej kultury i wiary.

Ojciec John był człowiekiem tradycji, ale rozumiał ją w kategoriach powrotu do korzeni. Był w tym bardzo radykalnym i w pewnym sensie rewolucyjnym duchownym. Jak przystało na syna Soboru odczytał wyraźnie znaki czasu. Zobaczył w nich, że przestarzałe formy i struktury muszą zostać na nowo przedefiniowane i dostosowane do duchowych potrzeb współczesnych mu ludzi. Tak zarówno dla niego, jak kiedyś dla Ojców Pustyni, znaczyło to ni mniej ni więcej, jak odkrycie siły modlitwy, jako drogi do osobistej i wewnętrznej przemiany. Odkrył na nowo, ze każda modlitwa prowadzi do kontemplacji, a ta z kolei jest ostatecznym celem każdego ludzkiego życia.

Kiedy na początku swego powstania Kościół zderzył się z instytucjami pogańskiego świata, to już wkrótce przekonał się, że nie łatwe było ich nawrócenie na chrześcijaństwo. Ilekroć zburzył jedną  świątynię, roztrzaskał posągi bożków i pozabijał kapłanów, powstawała następna w jakimś świętym lesie i stare obrzędy powracały z nową siłą. Pragmatyzm i konieczność zmusiły Kościół do zmiany taktyki. Zamienił pogańskie świątynie na kościoły, zatrzymał i przechrzcił kapłanów, dawnych bogów wymienił na nowych świętych. Przyłączał raczej, niż zastępował. I tak rozpoczęła się bogata historia naszej chrześcijańskiej spuścizny. My, którzy żyjemy na jej samym koniuszku, mamy prawo zapytać, jak daleko poszła owa transformacja szyldów? Jak głęboko zapuściło swe korzenie w zachodnim umyśle posiane ziarno Słowa Bożego? Jak do tego doszło, że tak wspaniała tradycja nieustannie zmagała się z wpływem nowych idei, nauki i technologii, była tak oporna wobec demokratycznych zmian, przejawów indywidualności i nowoczesności, by w końcu stanąć bezradnie wobec współczesnego konsumcjonizmu.

John Main nie załamał rąk w obliczu kryzysu współczesnego chrześcijaństwa. Jest on tytanem nadziei, nauczycielem odwagi i zaufania, bo zrozumiał, że w gruncie rzeczy chrześcijaństwo nie wali się w gruzy, lecz przechodzi transformację w nową i głębszą formę duchowości. Można właściwie powiedzieć, że jesteśmy dopiero na początku drogi. Nie widział tego odrodzenia jako naprawy upadających struktur i form kultu. W Duchu św. Pawła nawoływał: "Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu." (Rz 12,2)

Ojciec John był geniuszem prostoty i wspaniałym nauczycielem głębokich prawd. Zwykł powtarzać, że ma tylko jedną rzecz do powiedzenia. Zawarł ją w jedno krótkie polecenie: "powtarzaj twoją mantrę". Gdyby wydawało nam się to zbyt łatwe, to nie zapominajmy o kontekście, w jakim to mówił i jak bardzo wymagająca jest prostota.

Medytacja nie zastępuje innych form modlitwy. Ożywia je. Modlitwa serca odświeża nasze czytanie Pisma, liturgię i nabożeństwa. Jest ona strażnikiem na drodze do powierzchowności, zabobonności, sztywnej obrzędowości. Jak mawiał, "Medytacja nie jest techniką, lecz dyscypliną. Powtarzaj mantrę i trwaj w prostocie jej powtarzania. Potem żyj tym, co w Tobie czyni. Proste, nie znaczy łatwe".

Za tą cudownie praktyczną i uniwersalną nauką kryje się cały skarbiec kontemplatywnej chrześcijańskiej tradycji i przeczucie Johna Maina, że kryzys dzisiejszego świata wymaga rozwiązań duchowych. Nie znaczy to automatycznie, że co duchowe jest tożsame z religijnością, chociaż religijność stanowi dla Johna Maina nieodłączną część natury człowieka. Jednocześnie było dla niego jasne, że religia bez głębokiej i kontemplacyjnej duchowości, jest bardzo niebezpieczna. Jest ona tak długo siłą konstruktywną i wyzwalającą jak długo zawiera w sobie kontemplację, będąc przez to drogą do osobistej i społecznej przemiany. To, czego nam dziś potrzeba, by rozwiązać nasze problemy, odzyskać utracone człowieczeństwo i równowagę, to odrodzona kontemplatywna świadomość, prowadząca do "nowej świętości naszych czasów", którą przepowiedziała Simone Weil.

Niestety nie da się tej idei zalegalizować. Ani narzucić. Nawet nauczyć. Trzeba dać się przez nią pochłonąć, w nią zanurzyć, przyjąć jako dar łaski, czysty dar. Dar jest po to, aby go przyjąć. Medytacja - uczył ojciec John - jest drogą, na jakiej akceptujemy dar naszego istnienia, a przez to, by użyć języka niektórych współczesnych teologów, stajemy się "obdarowanymi dawcami". Ci, co dostali, muszą być tymi, którzy się dzielą. Ci, co zrozumieli, mają być tymi, którzy nauczą innych. To tłumaczy, dlaczego dzisiaj się tutaj zgromadziliśmy, licznie reprezentując wspólnoty i ośrodki z tak różnych stron świata. Bo powtarzając za Johnem Mainem: "medytacja tworzy wspólnotę". Nie klub, nie instytucję, ale wspólnotę.

Wielu z was tu obecnych prowadzi małe grupy medytacyjne. Tu, w katedrze jest grupa, co spotyka się codziennie w czasie lunchu, jak też i cotygodniowa grupa wieczorna.

Jeszcze inni tutaj są benedyktyńskimi oblatami światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej "świecy ludzie, którzy w Regule św. Benedykta odnaleźli sposób na przeżywanie konsekwencji swej medytacyjnej wędrówki serca.

Ci spośród was, którzy są nauczycielami Medytacji odkryli, że jej prosta nauka równie wspaniale rezonuje z prostotą dziecka, jak też, jest pomocą na wyciszanie trudnych turbulencji dorosłego życia.

tu członkowie parafialnych grup medytacyjnych, przyczyniając się do odnowy tej podstawowej jednostki chrześcijańskiej wspólnoty, zaszczepiając w nich wymiar kontemplatywny w liturgii i w służbie współbraciom i siostrom w Chrystusie.

Kilku z was jest księżmi w Kościołach różnych denominacji. Wiecie, że wasza posługa tylko wtedy będzie służbą, gdy zakotwiczy się w głębokiej osobistej modlitwie.

też tutaj tacy, którzy uczestniczą w programie 12 Kroków. Wy odkryliście, że w uzależnieniu też jest łaska poprzez dogłębne doświadczenie 11 Kroku "pogłębiając wasz świadomy kontakt z Bogiem poprzez Medytację i modlitwę.

Jeszcze inni pośród was niosą ciężkie brzemiona odpowiedzialności w świecie biznesu, finansów i innych trudnych zawodach. Wiecie, że bez przyjęcia odpowiedzialności za swą własną wewnętrzną równowagę i zdrowie duchowe, nie poradzicie sobie z nią właściwie wobec innych.

Większość tutaj zgromadzonych jest małżonkami i nauczyliście się od Johna Maina, że musi być uszanowana wasza własna samotność, wewnętrzna izdebka serca, tak by mogła wzrastać wasza możność budowania coraz trwalszych relacji ze współmałżonkiem i z dziećmi.

Jeszcze inni spośród was poświęcają swój czas i energię na rzecz pokoju i sprawiedliwości. Szukacie dróg rozwiązania trudnych spraw międzyludzkich bez uciekania się do przemocy. Odkryliście poprzez Medytację, że tylko kontemplatywne sumienie jest w stanie to osiągnąć".

Ci z was, którzy zaangażowani są w dialog międzyreligijny wiedzą dobrze, że tylko Medytacja otwiera w nich tą tajemniczą płaszczyznę wzajemnego porozumienia, gdzie buduje się trwała przyjaźń, ta jedyna siła by przetrwać w obliczu piętrzących się podziałów i długiej historii rozłamów.

Wreszcie są tu też i ci, którzy opiekują się chorymi i umierającymi. Lekarze i terapeuci. Odkryliście, że Medytacja daje wam siłę bycia otwartym na cierpienie drugiego człowieka, ona żywi wasze zdolności słuchania go i zwrócenia nań pełnej miłości uwagi.

Inaczej mówiąc, dla nas wszystkich modlitwa jest chlebem codziennym. Czerpiemy to pożywienie z nieskończonej głębi, większej niż to, co nasze myśli i najsilniejsze uczucia są w stanie dosięgnąć lub wyrazić. Zebraliśmy się tu wszyscy, by uczcić pamięć nauczyciela, który wyuczył wielu nauczycieli i który niestrudzenie wskazywał poza siebie na Jezusa, jako Nauczyciela nauczycieli "Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus" (Mt 23,10).

Dziękujemy Bogu za wszystko to, co poprzez Johna Maina dokonał i co nieustannie przyczynia się do od-nowy Kościoła i świata. Ci, którzy mieli w życiu łaskę spotkać Johna Maina, poznali głębiej, co znaczy świętość. Żył w ścisłym związku z Bogiem, w Miłości, która go stworzyła i inspirowała, a głód i pragnienie jej, były napędzającym go motorem. Jego dary osobiste, zdolności przywódcze, inteligencja i wyobraźnia uległy przemianie przez i poprzez tą Miłość. Dlatego widzimy w nim, tak jak w innych świętych mężach, nie tylko obiekt dla naszego podziwu, ale nasz własny potencjał i prawdziwą wartość. Patrząc na niego, słuchając jego słów, czytając jego książki wzrasta nasze ziarno kontemplacji. Ten wzrost przybliża nas do pełni bycia, prawdziwej świętości, przekraczając nasze lęki, gniew, zwątpienie i niewiarę w siebie.

To wszystko teraz świętujemy. Ale świętowanie to nie triumfalizm. Chrześcijańska radość nie zapomina o własnej słabości, w której ma objawić się moc Boga. Jednym z aspektów naszej słabości jest bezsilność wobec przypadku. Przypadku, jak ten który sprawił, że druki tekstów na dzisiejszą uroczystość nie dotarły na czas. Przypadek raka Johna Maina, który zabrał go nam w pełnej sile wieku. Nasze grupy choć rosnące w liczbę na całym świecie pozostają małe i słabe strukturalnie. Czasami ta wrażliwość i ludzka umieralność może nas przygnieść do dołu w niespodziewanym momencie. John Main nauczył się przyjąć i żyć z nieuchronnością zbliżającej się śmierci i zamienił ją w podróż łaski, która była wsparciem dla wszystkich wokół niego. Ale i on, jak każdy z nas, niósł w sobie poczucie przegranej i rozczarowania.

Ta słabość jest też częścią naszego świętowania, bo czymże innym jest Eucharystia?
Pamiętajmy, że poprzez doświadczenie słabości ćwiczymy się w pokorze, która czasem, gdy się jej zbuntujemy, zamienia się w upokorzenie. I ono jest na swój sposób konieczne w procesie odnowy chrześcijaństwa, o której to mówiliśmy na początku. Na tle pokory Chrystusa ujawnia się prawda o zniekształconym obliczu ludzkiej dumy.

Pokora mantry i nasza codzienna medytacja - nie jest to oczywiście droga przeznaczona dla wszystkich. Są inne liczne drogi. Ale, jeżeli czujesz, że Medytacja jest twoją drogą, to powinieneś nią ruszyć, z tym samym zaangażowaniem, jakiego wzór pozostawił nam John Main. Bo na niej, tak jak na innych biegnących obok, służymy Chrystusowi i wykonujemy naszą część pracy w budowaniu jego Królestwa.

Minione 25 lat pokazały nam, w jaki sposób Bóg cudownie działa poprzez pojedynczych nauczycieli. Każdy z nas jest powołany, by był kanałem łaski dla innych. Patrząc na historię Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej i jej wzrost dzisiaj, patrzymy na moc Boga przejawiającą się w ludzkiej słabości. Tak więc celebrujemy dzisiaj Boże dzieło. I jeżeli naprawdę tak czujemy, to ucieszymy tym ojca Johna. Dołączy on do nas ze swym wielkim darem  rozradowywania się w Zmartwychwstałym Panu.


Laurence Freeman OSB

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa