Protestować w imienu Boga



Zabawna rzecz, bardzo często tu w Ameryce, ale też i w Anglii jestem oczywiście oskarżany o to, że jestem zbyt manichejski. Być może właśnie dlatego posłusznie usiłowałem stępić złośliwość, która bardzo często cicho akompaniuje memu pisaniu, ale może jest ona tak ściszona, że w końcu tylko ja sam mogę jej dosłuchać. I wreszcie, każdy mi zazdrości, że jestem taki szczęśliwy. Nie odnoszę wrażenia, żebym był jakoś szczególnie szczęśliwy, i znajduję się w zdecydowanej opozycji wobec mojego otoczenia: muszę przyznać, że jak na „szczęśliwego mnicha” stanowczo bardzo dużo protestuję przeciw temu mniszemu zakonowi, a sam zakon uważa, że protestuję o wiele za dużo. Ale oczywiście trzeba rozumieć, że w takiej instytucji jak nasza najmniejszy cień protestu to już jest za wiele.
Ja skłonny byłbym uważać, że w oczach Boga protestuję nie dosyć, a te protesty, jakie zazwyczaj zgłaszam, zawsze chybiają celu. Mam wrażenie, że kiedy oburzam się w druku, zawsze oburzam się na coś nieokreślonego i abstrakcyjnego, a nie na coś bardziej konkretnego, czego rzeczywiście nie cierpię, a czego nie potrafię rozpoznać. To absurdalne - mgliście bredzić o „ świecie”, „współczesnej epoce”, „ czasach”. Myślę, że stopniowo skończę z tym.
                                                               (Listy. Thomas Merton - Czesław Miłosz)



Zabawna rzecz...
Czasem czytając Mertona wydaje mi się, że pisze on o czymś tak bardzo aktualnym, jakby między nim a dniem dzisiejszym nie minęło pół wieku. Czy naprawdę musi zmieniać się tak wiele, aby w rzeczywistości nic się nie zmieniło? Czy oskarżenie o bycie zbyt manichejskim, wielu myślicieli (także chrześcijańskich) potraktowałoby dzisiaj jako przejaw krytyki czy raczej komplement?
Przypomnijmy, że cechami manicheizmu był z jednej strony dualizm przejawiający się w ścieraniu dwóch równorzędnych rzeczywistości dobra i zła (światła i ciemności), przy czym przejawem tego drugiego jest materia, z drugiej zaś przekonanie, że człowiek wyzwala się od wpływu zła poprzez poznanie. Przestrzenią owego ścierania się rzeczywistości jest sam człowiek.  Problem w manicheizmie pojawił się tam, gdzie próbowano tę walkę uzasadnić posiadaniem przez człowieka dwóch dusz a także tam, gdzie sugerowano, że zło jest wieczne jak Bóg. Stąd już krok do ogromnego pesymizmu w patrzeniu na kondycję człowieka, jaki manicheizm proklamuje podobnie jak gnoza, ukazując uwikłanie człowieka i jego duszy w zło już przez sam kontakt ze światem materialnym. Jedynie wyzwolenie widziano nie tylko w wierze i łasce - jak chce tego święty Paweł - ale również w poznaniu, które jest owocem rozumu, który przez lepsze poznanie siebie i Boga prowadzi człowieka do poznania natury siebie, świata i celu naszych dążeń. Ze względu na odwoływanie się do różnych nurtów religijnych i filozofii manicheizm zbierał duże żniwo w III wieku nie oszczędzając także chrześcijaństwa. Pod jej przemożnym wpływem znalazł się przez pewien czas nawet święty Augustyn, właśnie dlatego, uwiódł go ów racjonalizm, dla którego wiara i łaska stały się jedynie podnóżkiem.
Czy nie jest jednak tak, że podobnie jak przejawy gnozy, tak i tendencje manichejskie odzywają się tu i ówdzie z ogromną siłą we współczesnym myśleniu, także chrześcijańskim. Kiedyś jeszcze napiszę o renesansie gnostycyzmu, który znowu wydaje się być na topie, przynajmniej w niektórych środowiskach.
Trudno powiedzieć, dlaczego krytycy Mertona przyszywali mu łatkę człowieka przejawiającego poglądy manichejskie. Być może czyniono to ze względu na pewien rodzaj pesymizmu, który wypływał z jego krytyki i protestu wobec pewnych postaw. To jednak, co zastanawia mnie bardziej, to pytanie, które można wyczytać między wierszami pism Mertona, a mianowicie na ile nasz brak zdrowego krytycyzmu wobec pewnych postaw czy zachowań (także a może przede wszystkim w chrześcijaństwie) sprzyja rozwojowi tendencji i filozofii, które stają się ościeniem godzącym w chrześcijaństwo i skuteczność jego świadectwa we współczesnym świecie? Na ile my sami, chowając głowę w piasek i bojąc się głośno protestować stajemy się tymi, którzy dają pole dla rozwoju tego, co podcina skrzydła chrześcijaństwu i pozwala się rozprzestrzeniać złu, choć czasem próbującego się ukazać pod postacią dobra lub przejawami fałszywie pojętej wolności i dobra człowieka lub świata?


Czy w oczach Boga - my, chrześcijanie XXI wieku -  nie protestujemy czasem zbyt mało, lub zgoła wcale z lęku lub z powodu tak popularnej dziś poprawności politycznej albo też fałszywie pojętej akceptacji. A może nawet oburzamy się z tych samych powodów na tych, którzy mają jeszcze odwagę protestować w imieniu Boga i prawdziwej troski o dobro człowieka (wykraczając poza utylitarny i doczesny interes), przypinając im łatkę oszołomów. A jeśli protesty nasze chybiają dziś celu, to może dlatego, że brakuje nam jedności - tej cechy uczniów Chrystusa, o którą On tak bardzo się modlił i ofiarował samego siebie na ołtarzu krzyża, wiedząc, jak wiele od niej zależy i jak skutecznym zwycięstwem Złego będzie jej rozbicie.
To absurdalne - mgliście bredzić o „ świecie”, „współczesnej epoce”, „ czasach”. Jak często jest to cecha nas samych, cecha którą Merton odnajdywał w sobie, ale której z czasem rzeczywiście się wyzbywał pozwalając by jego głos był głosem bardzo konkretnego sprzeciwu i radykalizmu wynikającego z Ewangelii, której wymagania tak w stosunku do świata jak i nas samych pozostaną niezmienne, bez względu na to czy nam i współczesnemu światu to się podoba czy nie.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji