Panie przyjdź, słucham ciszy...




Chrześcijaństwo to więcej niż doktryna. To Chrystus sam, żyjący w tych, których zjednoczył z sobą w jednym Mistycznym Ciele. To tajemnica, przez którą Wcielenie Słowa Bożego trwa i rozszerza się wśród historii świata, docierając do dusz i żywotów wszystkich ludzi aż do ostatecznego spełnienia planu Boga. Chrześcijaństwo jest „ zjednoczeniem na nowo” wszystkich rzeczy w Chrystusie ( Ef 1, 10).
Obecnie Chrystus żyje i działa w ludziach przez wiarę i sakramenty wiary. Największy ze wszystkich sakramentów, korona całego życia chrześcijańskiego na ziemi, to sakrament miłości, Eucharystia, w której Chrystus nie tylko udziela nam łask, ale sam się nam daje. W tym bowiem Najświętszym Sakramencie Jezus Chrystus jest sam prawdziwie i substancjalnie obecny i pozostaje obecny tak długo, jak długo istnieją konsekrowane postacie chleba i wina. Eucharystia jest więc samym sercem chrześcijaństwa, zawiera bowiem samego Chrystusa i stanowi główny środek, przez który Chrystus jednoczy mistycznie z sobą samym wiernych w jednym Ciele.

Tyle Merton. A teraz inne świadectwo:

Dziwię się ludziom, którzy nie potrafią się cieszyć z życia. Zastanawiam się, dlaczego ludzie boją się śmierci. Przecież jest ona tylko krótkim przejściem do piękniejszego świata, gdzie oczekuje nas Bóg

To świadectwo jednego z mnichów kartuzkich, który podzielił się nim z widzami słynnego filmu Filipa Gröning’a pt. Wielka cisza. Film jest niezwykły jak na owe czasy, które cenią sobie wartkie tempo akcji, cięte dialogi okraszone mocnymi scenami. Tymczasem we wspomnianym obrazie nie ma poza wyżej wspomnianym świadectwem ślepego mnicha ani jednego słowa. Zakon Kartuzów jest bractwem o jednej z najbardziej ścisłych reguł. Zakonu nie można zwiedzać. Panuje w nim całkowite milczenie, życie biegnie według reguł benedyktyńskich, mnisi rozmawiają z sobą jedynie w niedzielne popołudnia, mieszkają w oddzielnych celach. Gröning czekał 15 lat na pozwolenie nakręcenia filmu o życiu mnichów. I wreszcie dotarł do niego upragniony telefon, w którym otrzymał wiadomość, iż może wejść w mury klasztoru i spędzić pół roku wraz z kartuzami. Film odzwierciedla rytm zakonnego życia. Wielka cisza to zaledwie 165 minut ze 120 godzin materiału, jaki nakręcił reżyser. Miał on pełne prawo filmowania życia zakonników, a sam w czasie pobytu u Kartuzów „stał się jednym z nich”.
Miałem dzisiaj możliwość obejrzenia tego filmu wraz siostrami, z którymi przeżywam rekolekcje jeszcze raz. Wrażenie jakie na mnie wywarł można określić, że jest to jedna, wielka modlitwa. Dosłowna od[powiedź na wezwanie św. Pawła Apostoła: Nieustannie się módlcie! (1Tes 5, 16-18)  W ciszy natury, w codziennych modlitwach i powszednich obowiązkach mnichów można odczuć namacalnie działanie Boga, w którym żyjemy poruszamy się i jesteśmy. 

W tym filmie jest właśnie niemal namacalnie ukazane wezwanie Adwentu, do złapania właściwej perspektywy! Ten, kto potrafi uchwycić przesłanie filmu może poczuć się tak, jakby Bóg przechadzał się między widzami i tchnął w nich swojego Ducha. Może to kwestia towarzystwa, w jakim ogląda się film. Pamiętam, że gdyż pierwszy raz oglądałem go w kinie niektórzy spali. Ale i tak wielkim osiągnięciem atmosfery, którą stwarzał film było to, że nie jedli podczas projekcji, bez czego współczesny widz nie potrafi się już obejść.
Ale wracając do tematu. Ów film i reakcje na niego rożnych osób, z którymi rozmawiałem przekonuje mnie do prawdziwości stwierdzenia, że dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek potrzeba nam ciszy. Hałas w jakim żyjemy zabija w nas i to nie tylko ducha! I nie chodzi tutaj wcale, aby tę ciszę rozumieć jak tak zwany święty spokój. Chodzi raczej o Boży pokój, który chce gościć w sercu człowieka, ale nie może tego uczynić bez ciszy. 



Bóg wciąż do nas mówi, chce być słyszalny, ale nie narzuca się. Zależy mu jednak na nas bezgranicznie. Dlatego też szuka różnych możliwości, które sprawiłyby cudowny moment spotkania z Nim. Bóg jest zakochany w swoim stworzeniu, w swojej Oblubienicy. Chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić jej do serca (Oz 2,16). Tego chce Oblubieniec zakochany w swojej Wybrance. A Ona nie odpowiada, co więcej, nie dowierza swojemu Oblubieńcowi, wątpi w Niego i zaczyna Go podejrzewać.
Oblubieniec jednak nie rezygnuje. Na szczęście dla nas! A jednak tak trudno Bogu przekonać człowieka do przyjęcia Jego miłości. Tyle w nas nieufności, podejrzliwości. Czy to pokłosie tego, co od początku, od pierwszego kuszenia zasiał w naszych sercach szatan?

W końcu, aby sięgnąć po ostateczny argument Bóg daje to, co ma najcenniejszego – swojego Syna. Ale człowiek mimo to nie potrafi do końca odczytać Bożej Miłości. 

Każdy z nas jest oblubieńcem, bądź oblubienicą Pana. Czy dociera do mnie świadomość tej prawdy? 

Pierwsi chrześcijanie dobrze wiedzieli, co oznacza czas przygotowania do przyjęcia bożego daru. Można to zobaczyć chociażby na przykładzie katechumenatu – przygotowania do chrztu chrztu. Niestety, nasze czasy, w których również z tak wielu Bożych darów korzystamy i to każdego dnia i w takiej obfitości, stają się bardziej utylitarystycznym wykorzystywaniem tych darów, aniżeli w pełni świadomym przyjmowaniem Bożego planu zbawienia. Znowu widać to na przykładzie sakramentów. Jak wiele z nich nam spowszedniało. Nie kryje się za nimi już świadomość wielkiego obdarowania i Tajemnicy. A przecież sakrament nie jest pustym rytem! Każdy sakrament jest pełnym sensu przechodzeniem w wierze, doświadczaniem wiary, budowaniem się w wierze. Ale czy my o tym nie zapomnieliśmy? A jeśli tak, to dlaczego? Myślę, że odpowiedź jest jedna: Bo żyjemy za szybko!
Kościół, naszą parafię, traktujemy często jako jeden z wielu punktów usługowych, w której wszystko nam się należy – w imię zasady klient – nasz pan. Przecież tutaj nie o „sprawunki idzie”, tylko o łaskę Boga samego. Nie możemy przepędzić naszego życia, nie możemy spraw wiary traktować na zasadzie zakupów w supermarkecie. To nie ta rzeczywistość! Trzeba nam się zatrzymać! Trzeba nam się zastanowić! Trzeba uczyć się czekać! Ale my nie lubimy czekać! Czekanie nas irytuje! Może właśnie dlatego trzeba nam na nowo odkryć wymowę czasu Adwentu! Może dlatego właśnie ten szczególny czas Adwentu jest nam dzisiaj dany i zadany bardziej niż kiedykolwiek !



Przede wszystkim jednak w tym czasie oczekiwania na przyjście Pana trzeba zapytać samych siebie skąd się u nas biorą tak wielkie trudności w słuchaniu? Dobre warunki do słuchania zostały w nas zakłócone, nie sprzyjają doskonałej wydajności. Dzisiaj widać to na każdym kroku. Młodzież w szkole nie potrafi już skupić się na słuchaniu dłużej niż przez pięć, dziesięć minut. Słuchamy w kościele Słowa Bożego i homilii, ale wychodząc tak naprawdę nie pamiętamy, co usłyszeliśmy. Czy zatem naprawdę usłyszeliśmy, czy tylko wydawało nam się, że słuchamy? A przecież człowiek jest tym czego słucha. Jełki zatem w kakofonii różnych dźwięków i słów, które docierają do naszych uszu, kształtując nasz sposób myślenia i patrzenia na rzeczywistość – my chrześcijanie – przestaniemy wsłuchiwać się w to, co najważniejsze a więc w Słowo Boże, to dokąd nas to doprowadzi?

Pamiętajmy, że życie chrześcijanina jest nieustannym wzrastaniem ku jego pełni, ku wieczności. Z biegiem lat nasz słuch (zwłaszcza ów duchowy) powinien się wyostrzyć, nasza zdolność słuchania powinna się zwiększyć i rozwinąć. 

Czy kiedykolwiek myślimy o tym, że żyjemy na tym świecie, aby dojrzeć do dnia, w którym będziemy słuchać Boga w ekstazie i błogosławieństwie?
Nie bądźmy obojętni w tym czasie Adwentu na tak wiele sposobów, przez które Bóg mówi do nas. Ale żeby go usłyszeć musimy wywalczyć sobie przestrzeń ciszy.



Nim świt obudzi dzień
Dotykiem ciepłych mgieł
Panie przyjdź
Słucham ciszy

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji