W perspektywie eschatologii...



Szybkimi krokami zbliża się koniec roku liturgicznego...
Teksty biblijne w czasie liturgii będą coraz częściej sięgać do obrazu rzeczy ostatecznych.
Eschatologia. To chyba też dobry temat na medytację...






Słowo Eschatologia pochodzi od greckiego „eschata”, co znaczy „rzeczy ostateczne”. Mówi się o nich specyficznym językiem, przy pomocy którego przedstawiany jest koniec świata, czy szerzej, czasy ostateczne. W tym kontekście pojawia się charakterystyczne słowo „ów dzień” lub „dzień Pański”. 
Nowy Testament jest przesiąknięty myślą o ostatecznym spełnieniu się Bożych zamysłów i obietnic. Ewangeliści zanotowali mowy Jezusa, które zwiemy eschatologicznymi. Język, w jakim są one wypowiadane, zawiera symbolikę wyrastającą z tradycji Starego Testamentu.
Z drugiej strony w wypowiedziach eschatologicznych nakładają się na siebie różne plany czasowe. To znaczy, że to, co ma się wydarzyć w nieodległej przyszłości, jest widziane równocześnie z wydarzeniami ostatecznymi.
Listy apostołów przeniknięte są ideą czasów ostatecznych. Zawierają przekonanie, że dla chrześcijanina one już się zaczęły w dniach pojawienia się Jezusa i już trwają oraz trwać będą do dnia Jego powtórnego przyjścia, zwanego paruzją.




W Biblii często pojawia się motyw dwóch dróg. Człowiek w swojej wolności może dokonać wyboru między dobrem a złem, życiem a śmiercią, błogosławieństwem a przekleństwem. Nawet gdyby był to wybór najbardziej dramatyczny i tak Bóg uszanuje jego wolność. Nie znaczy to bynajmniej, że nie będzie mu wskazywał właściwych wyborów. "Kładę dzisiaj przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo."


Wczorajsza liturgia wskazała na jeszcze jedną możliwość wyboru między mądrością i głupotą...



Oto autor natchniony rysuje obraz zaproszenia na zdumiewającą ucztę weselną. Wszystko zapowiadało się dobrze: dziesięć druhen!

I nagle ostre słowo burzy te marzenia: pięć druhen nazwanych zostaje "nierozsądnymi" a dosłownie „głupimi”. Od tej pory uwaga ewangelii pozostanie skupiona na nich, ich brak zdrowego rozsądku zostanie bezlitośnie wypunktowany. Mądrość pozostałych pięciu kobiet schodzi w cień. Nie ma potrzeby zastanawiać się nad pięcioma pannami "roztropnymi", to jest problemem Ewangelii, która tym razem chce być przestroga...


Spróbujmy zatem zmierzać prosto do pouczenia, jakie daje nam ta brakująca oliwa. Brak czego może uczynić nas ludźmi nierozsądnymi?


Człowiek nierozsądny a zwłaszcza nierozsądny chrześcijanin, to ktoś, kto dobrze wystartował, ale nie wytrzymuje tempa i szybko powraca do zwykłego, niezbyt ewangelicznego życia. Pięć nierozsądnych panien wyobraża męstwo na krótką metę.  Ludzi, których zniechęca czekanie ponoszone dla Ewangelii trudy i którym dłuży się czas. Owszem, oni zerwą się w popłochu na głos wołania: "Nadchodzi pan młody, nadchodzi czas spotkania!".


A przecież chrześcijaństwo, to życie w perspektywie tego ostatecznego spotkania. Wiemy, że aby nie trzeba było się go lękać, już teraz trzeba spotykać Jezusa tu, na ziemi  w modlitwie, Eucharystii, Ewangelii, w sakramencie jakim jest drugi człowiek (Mt 25,40). Już teraz trzeba mono związać swoje życie z Jezusem.  Ale to wszystko kosztuje, a my ociągamy się z uregulowaniem należności: "Jutro się za to zabiorę". Wydaje nam się, że jesteśmy panami czasu!


Nawet gdy pod wpływem jakichś rekolekcji lub poruszeni jakimś wydarzeniem albo świadectwem spotykamy Jezusa Chrystusa, to jednak nie dość uważnie bierzemy sobie do serca  Jego usilną prośbę: "Czuwajcie! Czuwajcie! Wytrwajcie, bo nie znacie dnia ani godziny".


Czy zatem trzeba ciągle pamiętać o tej godzinie, ciągle o niej myśleć? Nie, być gotowym na wielkie wołanie to znaczy żyć w pełni  tak jak to tylko jest możliwe tym, co w tej chwili przeżywamy.
"Duchowość chwili obecnej", to znaczy właściwe wykorzystanie życia codziennego, czyni nas najlepszymi kandydatami na to Ostateczne Spotkanie. Ewangeliczny sens czasu mówi nam o tym, że: oliwę na jutro kupuje się dziś wytrwałą odwagą życia duchem Ewangelii "na pełny etat", niezależnie od tego, jak długo będą trwały ciężkie dni.


W przeciwnym razie... Trzeba dojść aż do kresu tych smutnych godów, rozbić sobie nos o ciężkie drzwi, wysłuchać słów cięższych jeszcze, zwłaszcza że druzgoczących wszelką nadzieję: "Nie znam was". Ostatniego dnia Jezus przyzna się tylko do "swoich", tych, którzy bez znużenia starali się być ewangelicznym światłem, stale uzupełniając zapas oliwy.


Oczywiście może nas zaskakiwać i bulwersować postawa owych panien, które nie chciały podzielić się oliwą. Wydaje nam się to takie niechrześcijańskie, bo czyż nie odpowiadamy nawzajem za siebie idąc drogami zbawienia? Oczywiście tak, problem jednak w tym, że owa ewangeliczna oliwa jest symbolem czegoś zupełnie innego – osobistego. Jest symbolem naszej wiary, miłości, poświęcenia, wierności, które rozwijamy i pogłębiamy przez całe nasze życie. Nie da się przekazać innym mojej wiary czy miłości, chyba, że jedynie za sprawą danego świadectwa życia. Nie możemy jednak wybierać za kogoś tego, czy opiera on swoje życie na wierze czy nie, czy chce się w codziennym życiu posługiwać miłością czy nie.


Każdy z nas ma swoją lampę, którą otrzymał w chwili chrztu świętego. I każdy oliwę do niej musi zdobywać sam, poprzez własne zaangażowanie i poświęcenie. Poprzez osobistą odpowiedź na zaproszenie Jezusa do życia duchem Ewangelii. Nie da się wierzyć i kochać za kogoś. Każdy ma jedno życie: mogę je przeżyć dobrze a mogę je za przeproszeniem schrzanić.


Ta dzisiejsza przypowieść to nic innego jak wezwanie do odpowiedzialności za nasze życie. Odpowiedzialności, którą wcześniej czy później będę musiał ponieść sam za moje czyny, moje wybory. Jeśli nie teraz to z całą pewnością na końcu. Jedno jest pewne przed tą odpowiedzialnością nikt z nas nie ucieknie...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji