Zobaczyć otwierające się niebo

Ilekroć czytam słowa dzisiejszej Ewangelii, wydaje mi się, że to rozwierające się niebo jest jakimś zaproszeniem, które Bóg kieruje do każdego człowieka. Gdy patrzymy na otaczający nas świat i ludzi, którzy biegają z miejsca na miejsce w poszukiwaniu znaków, które mogłyby przemienić ich życie, widać wyraźnie, jak bardzo potrzeba nam dzisiaj tego nieba, które się rozwiera i z którego dochodzi nas głos miłującego Ojca. Jednocześnie widać, jak wiele jest zagubienia i jak łatwo można dać się uwieść fałszywym prorokom, dla których liczy się tylko i wyłącznie własny interes. Patrząc na ekran telewizora czy otwierając codzienne gazety, odkrywamy, z jaką łatwością na naszych oczach z dnia na dzień rodzą się nowi „prorocy”, którzy przynoszą coraz to nowe recepty na życie.



Dzisiejsza Ewangelia zwraca się do nas w słowach najprostszych, wręcz surowych, jak życie, Jana Chrzciciela. To nie jest jednak jakiś telewizyjny „Jan Chrzciciel Show”. Gdyż Jan Chrzciciel ani na chwilę nie uzurpuje sobie prawa do roli „Idola” dla Izraelitów, choć mógłby to zrobić bez trudu. Jordan, nad którym Jan udziela chrztu, to twarda szkoła przetrwania, w której bardziej niż na siebie trzeba liczyć na Tego Drugiego, bez którego nic nie potrafimy uczynić. Żeby zobaczyć otwierające się niebo i usłyszeć głos Ojca, który do nas mówi, trzeba zdobyć się na odwagę powiedzenia sobie jak Jan: „Nie ja jestem najważniejszy w życiu i nie ja jestem najmocniejszy”, a potem zdobyć się na pokorę pochylenia się do stóp Jezusa…

W pierwszym czytaniu Izajasz ukazuje Chrystusa jako Sługę, w którym Bóg ma upodobanie. Chrystus jako Syn Boży jest równy Bogu Ojcu, ale jako człowiek, chcąc stać się wzorem dla wszystkich wierzących — był Jego Sługą, pełniącym Jego wolę. To podporządkowanie się Chrystusa woli Bożej widoczne jest w całym Jego życiu ziemskim, od Betlejem poprzez Nazaret, aż po Kalwarię.

Co to znaczy naśladować Jezusa w tym posłuszeństwie? Przede wszystkim znaczy to, że wiara łamie przyjęte schematy i niszczy świątynie, które człowiek buduje dla siebie. Pokusa stania po środku i kreowania się — używając dzisiejszego języka — na idola czy przynajmniej na pana swego życia nie jest niczym nowym; zmieniły się jedynie środki i możliwości jej zaspokajania. I choć niektórym wydaje się, że sami otworzą sobie niebo, prawda pozostaje niezmienna: to Bóg przychodzi pierwszy do człowieka. On sam pragnie nam powiedzieć, że jesteśmy Jego umiłowanymi dziećmi. Mówi to nam nawet wtedy, gdy nie odnosimy sukcesów i gdy nikt nie zwraca na nas uwagi. W sposób zupełnie niezrozumiały i niespodziewany przychodzi do nas wtedy, gdy czujemy się niegodni Jego miłości — wtedy, gdy pragniemy usłyszeć, że jest Ktoś, kto „naprawdę nie ma względu na osoby, ale miły jest Mu ten, kto się Go boi”.

Można spojrzeć oczyma wiary na scenę chrztu Jezusa w Jordanie jako na moment niezwykłego obdarowania nas. Chrzest Jezusa pokazuje prawdę o naszej godności. To także dla nas jest to rozwierające się niebo i Duch Święty spoczywający na Jezusie.


Kontemplując ten obraz, mamy szansę zachwycić się wielkością daru, który otrzymał każdy z nas w chwili chrztu. Otwarte niebo - otwarty bok Chrystusa - to miejsce narodzin naszego życia w Bogu. Spróbujmy jeszcze obraz naszego chrztu połączyć ze słynnym obrazem Trójcy Świętej Rublowa. Przez nasz chrzest zostaliśmy zaproszeni, aby dosiąść się do stołu, przy którym zasiada Bóg. Wejść w komunię osób, w to doskonałe zjednoczenie.

Kontemplowanie tej tajemnicy musi prowadzić także do uświadomienia sobie, że na mocy chrztu świętego, przez uczestniczenie w życiu Bożym, mogę także i ja rozpoznać głos Ojca. Chrzest uzdalnia mnie do tak niezwykłej i głębokiej relacji, w której nie tylko mogę jak Jezus powiedzieć do Boga z czułością Abba – Tatusiu, ale rzeczywiście sprawia, że od tej pory Bóg jest moim Ojcem, kochającym, troskliwym, opiekuńczym. I jest niemożliwym, aby zostawił mnie kiedykolwiek samego bez czułej opieki. To do mojego serca dobry Ojciec pragnie na co dzień powiedzieć: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie".



Wypłyń na głębię swojego serca, tego sanktuarium Boga. I wsłuchaj się w głos, który wskrzesza do życia w miłości. To jest wezwanie, które Jan Paweł II dał Kościołowi na III tysiąclecie: „Wielka tradycja mistyczna Kościoła zarówno Wschodniego, jak i Zachodniego, potrafi nam wiele powiedzieć na ten temat. Ukazuje ona, że modlitwa może się rozwijać niczym prawdziwy dialog miłości i doprowadzić do tego, że człowiek zostanie całkowicie pochłonięty przez Boskiego Umiłowanego, że będzie wrażliwy na wszelkie poruszenia Ducha i z dziecięcą ufnością zawierzy się Ojcu" („Novo Millennio Ineunte" nr 33).

To wszystko o czym pisze bł. Jan Paweł II to nie jakaś bajka, to rzeczywistość, do której nie tylko mam prawo, ale która może stać się moim udziałem, jeśli tak jak Jezus będę miał odwagę poddać moje życie Bogu z ufnością.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji

Droga do Emaus: wsłuchiwanie się w Słowo i gościnność serca