Ćwiczenie uważności
W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i ufności leży wasza siła. , [Iz 30,15]
Medytacja jest doświadczeniem, które uczy nas uważności; uważność zaś to nic innego, jak umiejętność życia chwilą obecną. Kiedy nauczymy się takiej postawy dostrzeżemy, że zmienia ona radykalnie nasz stosunek do życia i do otoczenia.
Jeśli chcemy rozwijać uważność, musimy najpierw zrozumieć, na czym ona polega. Po pierwsze wymaga ona od nas na początku zatrzymania się. Zwykle bowiem gdzieś gonimy, jeśli nie w sensie fizycznym to przynajmniej naszymi myślami nieustannie wybiegamy w przeszłość lub w przyszłość. Dlatego na początku potrzebne nam jest świadome zatrzymanie się na chwili obecnej, aby uwalniając się od słów (czy gonitwy myśli) po prostu poczuć i doświadczyć. Wraz z odczuwaniem przyjdzie większe zrozumienie tego, co dzieje się w nas i wokół nas. To z kolei będzie prowadziło do takich między innymi doświadczeń jak złagodzenie naszego cierpienia i bardziej świadomego smakowania naszych radości, które stają się prostym owocem uważnego życia.
Uważność polega na zintensyfikowaniu swojej obecności w danej chwili, na znieruchomieniu, żeby przesiąknąć teraźniejszością, zamiast przed nią uciekać czy chcieć ją zmieniać czynem lub myślą.
Uważność nie oznacza robienia pustki ani tworzenia myśli. Oznacza zatrzymanie się, żeby wejść w kontakt z doświadczeniem, bezustannie się zmieniającym, które właśnie przeżywamy; i żeby obserwować, jaki jest nasz stosunek do tego doświadczenia, jaka jest nasza obecność w tej chwili.
Na początku, gdy zatrzymujemy się w medytacji, to co odczuwamy może wydawać się dziwne: pustka, spowodowana brakiem działania, albo zalewający nas tumult myśli i doznań, które nagle sobie mocniej uświadamiamy. Kiedy jednak przywykniemy do uważnego bycia tu i teraz zobaczymy, że wiele rzeczy będziemy widzieli klarowniej. Nagle będziemy potrafili zobaczyć całe bogactwo doznań wewnętrznych, które uświadomią nam, że choć nasz wnętrze jest cały czas tuż obok, ale rzadko tam zaglądaliśmy, częściej naszą aktywność realizujemy na „włóczenie się” raczej na zewnątrz nas, sądząc, że to tam realizuje się prawdziwe życie. W naszej epoce nieokiełznanych podniet, które rozbudza w nas świat okazuje się, że nasza osobista więź z samymi sobą bywa mocno zaniedbana albo wręcz zapomniana. Jak ktoś to ładnie nazwał: „żyjemy w epoce porzuconego wnętrza”, bo zewnętrzność wydaje się łatwiejsza, szybsza, lepiej opakowana. Wejście w kontakt z naszym wnętrzem, z naszym sercem wymaga przedzierania się przez nieznane ścieżki, niejednokrotnie w ciemności, w obawie, że natkniemy się na coś, czego nie chcielibyśmy spotkać. Kiedy już tam wchodzimy odkrywamy często, że zamiast spokoju jest tam wielki bałagan, zgiełk, chaos. Pragnęlibyśmy odnaleźć w naszym sercu poczucie jedności a odnajdujemy zamęt. Innym razem doświadczenie medytacji wystawi nas na lęk czy echo cierpienia, które chcieliśmy zepchnąć gdzieś głęboko. Z zewnątrz medytacja wydaje się prosta: wystarczy usiąść, zamknąć oczy i już… Ale każdy, kto na tej drodze poczynił już jakieś postępy wie, że kroczenie drogą medytacji, to długa i niejednokrotnie ciężka praca. Jeśli jednak będziemy systematyczni, wytrwali, pozostający nieco poza światem zewnętrznym, pozwalając także ustać wewnętrznemu zgiełkowi nie trzeba będzie długo czekać, aby odkryć prawdziwą moc tej jedynej w swoim rodzaju modlitwy.
Prawda jest taka, że to właśnie tutaj – wewnątrz nas a nie na zewnątrz kształtuje się to, co fundamentalne dla jakości naszego życia, także zewnętrznego. Sposób naszego patrzenia na rzeczywistość, intensywność i głębia przeżywania naszej codzienności jest bowiem pochodną tego, co dzieje się wewnątrz nas. Oczywiście po pierwszych kilku medytacjach nie dokona się rewolucja. Zmiany wymagają czasu. Zwłaszcza w wymiarze duchowym nie da się ich przyspieszyć! Jest taka znana historia pewnego adepta jednej ze szkół medytacji, który przychodzi do swojego nauczyciela i pyta:
- Mistrzu, ile czasu będę musiał medytować, żeby osiągnąć spokój ducha?
Po długim milczeniu mistrz odpowiada:
- Trzydzieści lat.
Uczeń wyraźnie poruszony odpowiedzią nauczyciela nie poddaje się i pyta:
- A jeśli będę bardzo się przykładał, pracował w dwójnasób, dzień i noc, to jak długo będę czekal na osiągnięcie spokoju wewnętrznego?
Mistrz zamyślił się, aż wreszcie mówi:
- W takim wypadku pięćdziesiąt lat.
W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i ufności leży wasza siła… Myślę, że to słowo proroka Izajasza jest doskonałym wprowadzeniem do medytacji.
Zatrzymajmy się więc, usiądźmy z wyprostowanym kręgosłupem, zamknijmy oczy. Nie po to, żeby spać, nie po to żeby odpoczywać, ale żeby zrozumieć: odkryć i zrozumieć to, czego doświadczamy, aby wsłuchać się w Słowo (werset modlitwy) powtarzany w myśli wraz z oddechem, nie po to, aby je rozważać, ale po to, aby je przyjąć sercem, gdyż jest to Słowo, które pomoże nam rozjaśnić zamęt, który jest w nas, który jest jedynie echem świata. Zanurzmy się w przestrzeni ciszy, jaką tworzy w nas recytowane Słowo, aby w niej znaleźć wytchnienie i siłę, aby znaleźć w niej Boga, który przychodzi w ciszy a w konsekwencji samych siebie – takich, jakimi On nas widzi. Za każdym razem, gdy pojawią się rozproszenia, niechciane myśli, pozwolimy im odpłynąć, nie wchodząc w dialog z nimi, spokojnie wracając do recytacji wersetu modlitwy i pozwalając mu się ponieść w ciszę medytacji, ciszę trwania w obecności Boga. Poza tym nic więcej w tym momencie nie jest ważne. Pozwólmy, by medytacja uczyła nas być tu i teraz, najbardziej świadomie jak to potrafimy.
Komentarze
Prześlij komentarz