Jaką jestem latoroślą?

Pomyślałem sobie jadąc wczoraj rowerem wzdłuż niedaleko położonych ogródków działkowych, jakich wiele w Warszawie, że ich obraz tak bardzo współgra z dzisiejszą Ewangelią. Zwłaszcza wiosna to taki czas, w którym sadzimy, potem przycinamy, aby móc cieszyć się owocami naszej pracy. Nawet, jeśli ktoś nigdy nie uprawiał roślin, to i tak kwitnące kwiaty, drzewa w kolorze świeżej zieleni a potem rodzące się owoce niosą nam radość.

Dzisiejsza Ewangelia ukazuje nam Boga jako gospodarza, który zasadził w swojej winnicy szczep winny. Ten zaczął rosnąć, wypuszczać pędy i listki… Jego korzenie z Palestyny przedostały się najpierw do Grecji i Rzymu a następnie dalej i dalej na Wschód i Zachód…
Dzisiaj cały świat zna owoce tego winnego krzewu, którym jest Jezus Chrystus.
A my – jak mówi Chrystus – jesteśmy Jego latoroślami. Jesteśmy nimi od chwili naszego chrztu. O tym wiemy już ze szkolnego katechizmu.
Jak często jednak stawiamy sobie pytanie: „jaką jestem latoroślą?” Z owocem, czy bez niego?

Z nadzieją, że go przyniesiemy, czy też jest to krzew suchy, skarłowaciały duchowo? Trzeba, abyśmy siebie od tej strony dobrze poznali, bo jak mówi Ewangelia – Niebieski Gospodarz odcina bezowocne gałęzie i wrzuca do ognia.
Co jest jednak tym owocem, jakiego oczekuje od nas Bóg? Na to pytanie także odpowiada dzisiejsza Ewangelia: „Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami” po czym doda: „tak, aby inni poznali, że jesteście moimi uczniami”.

Warunkiem zatem dobrego owocu jest to, że chcemy być nieustannie w szkole Jezusa, że chcemy wsłuchiwać się w Jego słowo, aby uczyć się od Niego jak żyć pięknie i mądrze. Zaledwie dwa dni temu Chrystus mówił o sobie: „Ja jestem Drogą i Prawdą i Życiem” [J 14,6]. Oznacza to, że w Nim otrzymujemy wszystko, czego potrzebujemy w każdym wymiarze naszego ziemskiego życia. On potrafi nas przeprowadzić przez życiowe meandry, potrafi przemienić nasze serca i nasz sposób myślenia, nadając naszej egzystencji głęboki sens i to nie tylko w wymiarze doczesnym, do którego tak często ten sens ograniczamy, ale w wymiarze wiecznym.

Dzisiaj Chrystus wskazuje na miłość jako znak, po którym powinni być rozpoznawani Jego uczniowie. To właśnie miłość jest tą, która nadaje najgłębszy sens naszemu życiu i prawdziwą wartość naszym działaniom. I jak mówi Chrystus nasza miłość jest chwała Boga. Nie trzeba nikogo przekonywać, że tam, gdzie brakuje miłości brakuje zazwyczaj motywacji do działania a bywa że i do życia…

Warto jednak podkreślić,  że Chrystusowi chodzi tu o rzeczywistą miłość. Dlatego w drugim czytaniu św. Jan przestrzega: „Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” [1 J 3,18]. Prawdziwa miłość bowiem wyraża się w konkretach. Dlatego jest widoczna i dlatego ma moc świadectwa. To zaś powinno nas skłonić do zastanowienia czy naprawdę żyjemy miłością? Jeśli tak inni muszą to widzieć! W tym względzie jednak często popełniamy pomyłki. Potrafmy składać piękne zapewnienia i deklaracje naszej miłości, gorzej, gdy przychodzi do konkretów.

Dlatego nauka, jaką warto wynieść z dzisiejszej Ewangelii, jest taka, że kochać prawdziwie i w każdych okolicznościach – a tego od nas, swoich naśladowców wymaga Chrystus – potrafi tylko ten, kto tę miłość i zdolność jej dawania najpierw szam przyjmie od Tego, który jest Źródłem Miłości. A przyjmujemy ją gdy żyjemy w głębokiej komunii z Chrystusem, komunii, która wyraża się ciągle pogłębiającym się życiem duchowym, przyjmowanymi sakramentami, przez które czerpiemy tę miłość z Chrystusa na podobieństwo soków czerpanych przez latorośl z winnego krzewu.

Nikt bowiem nie może dać tego, czego sam nie posiada…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji