Eucharystia - wszystko w jednym kawałku Chleba
Chciałbym na początku dzisiejszych rozważań przywołać pewne świadectwo człowieka, którego wszyscy dobrze znamy, przynajmniej ze słyszenia, kapłana, zakonnika, mistyka i stygmatyka. Mowa oczywiście o ojcu Pio. Wszyscy, którzy choć trochę znają jego biografię dobrze wiedzą, że był on człowiekiem, który bardzo mocno w czasie każdej Mszy św. doświadczał obecności Boga.
Ojciec Pio opowiedział kiedyś jednemu ze współbraci o pewnym doświadczeniu, które było jego udziałem podczas jednej z odprawianych Mszy świętych. Mówił, że wziął z ołtarza puszkę z komunikantami, aby podejść i rozdać Komunie świętą tłoczącym się wiernym przybyłym do San Giovanni Rotondo i nagle trzymając w palcach małą hostię doznał przejmującego wrażenia, że oto wobec tego małego kawałka chleba cały wszechświat jest bez wartości. "To olśnienie spadło na mnie nagle, jak błyskawica… - mówił". To jedno z wielu świadectw, którym ojciec Pio dzielił się m. in. ze swoim spowiednikiem. Wszyscy, którzy go znali zgodnie potwierdzają, że najważniejsza i najbardziej przejmująca była dla niego chwila po konsekracji (po przeistoczeniu), kiedy trzymał w swoich poranionych stygmatami dłoniach białą hostię. Wystarczy spojrzeć na któreś ze zdjęć o. Pio odprawiającego Eucharystię, zapatrzonego w białą hostię, aby odnieść niezwykłe wrażenie, że widzi w niej Boga tak jak wy widzicie mnie a ja Was. To jest doświadczenie, które wynosili ze spotkania z ojcem Pio wszyscy, którzy uczestniczyli w jego Mszach. Nikt nie miał wątpliwości, że w każdej Mszy św. dotykał i doświadczał on Chrystusa obecnego w jego Ciele i Krwi.
Dla niego każda Eucharystia była spotkaniem z żywym Bogiem. Jak mówili jego współbracia z klasztoru on często dziwił się temu, jak można nie widzieć w tej białej hostii żywego Chrystusa!? Ale on sam nigdy nie miał wątpliwości, że jeśli inni mówili o pięknym przeżywaniu jego życia, to źródłem tego było właśnie owo codzienne spotkanie z żywym Chrystusem, który był jego siłą i jego przyjacielem, do którego pragnął się upodobnić.
Dlaczego o tym opowiadam? Otóż dlatego, że to jest zadanie dla każdej i każdego z nas, chrześcijan – pięknie przeżywać swoje życie. Przeżywać je w taki sposób, aby stawało się odbiciem życia Chrystusa. Ale nikt z nas nie może tego osiągnąć o własnych siłach. Możemy jednak osiągnąć to dzięki Eucharystii. W tym pokarmie Chrystus nie daje się nam tylko po to, abyśmy jakoś przeżyli nasze życie i załapali się przynajmniej na próg nieba. On nas karmi sobą, bo chce nas upodabniać do siebie, chce nasze życie wypełniać sobą i swoją miłością, która powinna nadawać mu sens i kierunek. Ale wszystko to zależy w dużej mierze od tego, jak przeżywamy Mszę świętą...
Nie chodzi o to, aby przyjść na Mszę świętą, usiąść w ławce i jakoś ją przetrzymać z poczuciem dobrze wypełnionego niedzielnego obowiązku. Nie da się naprawdę spotkać Chrystusa przychodząc i zasiadając z Nim do stołu a jednocześnie duchem będąc gdzieś poza kościołem, skupionym na tym, co mam jeszcze do zrobienia, albo na swoich problemach, tak że naprawdę wcale nie jestem tu obecny. Nie można doświadczyć obecności kogoś drugiego jeżeli nie jestem na niego otwarty i na nim skupiony. Z doświadczeniem Boga jest tak, jak z naszym kontaktem z innymi ludźmi, jeśli siadamy z kimś do stołu a nasze myśli są zajęte czymś innym, to nie usłyszymy tej drugiej osoby. Identycznie jest w czasie każdej Mszy świętej. Jeśli ja nie postaram się o to, aby przychodząc tu chcieć naprawdę spotkać Boga, usłyszeć Go w czasie każdego jednego czytania, czy w czasie homilii, zobaczyć go w czasie podniesienia a potem Komunii świętej, to jak ta Msza święta ma zmieniać moje życie!? Bo czy może je zmieniać spotkanie, którego tak naprawdę nie było, gdyż zabrakło z mojej strony uwagi i zaangażowania serca? Ja już nie wspominam nawet o stwierdzeniach, które czasem można usłyszeć, że tak naprawdę Msza była nudna, albo wręcz, że nie chodzę do kościoła, bo tam jest nudno i niczego nie doświadczam! Bez obecności lub bez otwartości trudno mówić o doświadczaniu czegokolwiek. Zresztą w życiu duchowym nie zawsze jest tak, że wszystkie owoce widać od razu. Czasem trzeba na nie poczekać. Ale jeśli ziarno, z których mają one wyrosnąć nie ma gdzie paść i nie ma gdzie dojrzeć, bo gleba, jaką jest nasze serce jest na nie zamknięta, to trudno się czasem dziwić, że i owoców nie widać...
Pozwólcie, że na koniec przytoczę jeszcze słowa św. Tomasza z Akwinu – jednego z największych filozofów i teologów chrześcijańskich, który o Eucharystii pisze tak: „Wszystkie łaski, jakie Pan Jezus przyniósł całemu światu, stając się człowiekiem, daje On każdemu z osobna wraz ze swoim świętym Ciałem. Każdemu też w tym świętym Chlebie daje On wszystkie owoce jakie przyniosła Jego męczeńska śmierć, zmartwychwstanie i chwalebne wniebowstąpienie. Daje On nam w Komunii całego siebie, swoją Duszę i swoje Bóstwo. To wszystko, co Chrystus zdziałał, wszystko, co zdziałała cała Trójca Święta, Ojciec, Syn i Duch Święty, wszystkie dary i wszystkie owoce życia Bożego, wszystko, co jest nam potrzebne do dobrego życia i do osiągnięcia zbawienia są zawarte w tym małym kawałku chleba”.
Sądzę, że to tekst, który nie wymaga komentarza. Jest prosty, czytelny i zrozumiały. Chciałbym Was, zostawić dzisiaj z tym tekstem św. Tomasza, bo Boże Ciało, to dobry dzień do refleksji nad tym jak przyjmujemy i jak odpowiadamy na tak wielki dar, jaki został nam podarowany w Eucharystii!?
Komentarze
Prześlij komentarz