Podróż życia

I tak oto po wyczerpującym, tygodniowym zwiedzaniu upalnego Wiednia, przez wszystkie te dni bowiem temperatura nie spadała poniżej 33 - 35 stopni (nawet noce nie przynosiły wytchnienia z temperaturą cyrkulującą w okolicach 27 stopni) opuszczamy stolicę Austrii. Na pożegnanie szybka kawa w najwyższym możliwym do jej wypicia miejscu w Wiedniu i ww drogę...

Najwyższa kawa w Wiedniu

Żegnając Wiedeń nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że brakuje w tym mieście Wspólnot Jerozolimskich. Myślę, że wpisały by się dobrze w klimat tego ekumenicznego miasta a i miejsc na pustynię (w dosłownym tego słowa znaczeniu) nie trzeba by tu długo szukać. Może kiedyś... Jak Bóg pozwoli.

Osiem godzin podróży, trzy kraje, ekstremalnie zmienne warunki (w Wiedniu pożegnał nas 30-sto stopniowy upał po to, aby w okolicach Insbruka, pomiędzy górskimi szczytami osiągnąć temperaturę 16 stopni w strugach zalewającej nas ulewy). Kiedy się prosi Pana Boga o ulżenie w ekstremalnych upałach trzeba mieć na względzie fakt, że jest On hojnym dawcą... 

Na szczęście, gdy wylądowaliśmy już we włoskim Merano pogoda powitała nas łagodnymi 26 stopniami i przebijającym się zza chmur słońcem, które zwiastować miało następnego dnia piękną pogodę w sam raz na górski wypad. Na powitanie nawet Pan Bóg podał nam rękę z nieba:
NIebo zaraz po naszym przyjeździe

Merano wymyśliłem sobie jako przystanek na chwilę wytchnienia po drodze. Niewiele wiedziałem o tym miasteczku,  wielkością porównywalnym z Zakopanem. Tyle, że spodobało mi się na zdjęciu. I nie żałuję. Piękne miejsce, rzucone przez Pana Boga w kotlinę Merano, od której wzięło swoją nazwę, pomiędzy otaczające je z jednej strony łagodne wzniesienia z drugiej strzeliste trzytysięczniki, kryjące obietnicę wspaniałych wędrówek. Żałuję, że nie starczy nam czasu na przejście najdłuższej z wysokogórskich tras ciągnącej się wzdłuż szczytów przez całe 94 km.


To dobre miejsce do kontemplacji pełne różnego rodzaju ogrodów, stawów, promenad oraz niezliczonych kwiatów i roślin z całego świata. Nawet palmy tu rosną, choć w zimie cała dolina tonie w głębokim śniegu. Samo miasteczko ma długą historię sięgającą przełomów XI/XII wieku, z czasów tych, gdy było małą i niedostępną w zimie osadą zachował się m. in. XII-wieczny zamek będący siedzibą właściciela tych włości (à propos niedostępności nie mogłem się nadziwić dlaczego jadąc tutaj nasz GPS przewidywał, że blisko 600 km odcinek drogi przebędziemy w ok 5 godzin a na ostatnie niecałe 60 km potrzebować będziemy przeszło 2,5 godz; przekonałem się jednak, że to nie mój GPS się myli, ale żeby dostać się do miasteczka trzeba wspiąć się najpierw na stromą górę, wyższą od Kasprowego a następnie z niej zjechać pokonując po drodze większą ilość zakrętów niż wszystkie które dotąd pokonałem w życiu). Te zakręty to dobre ćwiczenie uważności przed rekolekcjami. Bywały miejsca, gdzie przed zjechaniem w tysiąc-metrową przepaść chroni jedynie 30-sto centymetrowa barierka. I taki włoski żarcik, że ograniczenie prędkości jest do 90 km/h, gdy przy połowie tej szybkości można wylecieć z niektórych zakrętów.

Wróćmy jednak do Merano. Rzeczywiście urzeka jakiś spokój tego miejsca, gdzie nie widać jak na słynnych zakopiańskich Krupówkach męczących tłumów ludzi. Tutaj nawet w centrum, na deptaku ciągnącym się wzdłuż rwącego górskiego strumienia jest mało ludzi, pomimo iż miejsce to jest jednym z bardziej znanych uzdrowisk, które swoją świetność przeżywało na przełomie XIX i XX wieku. Nawet cesarzowa Sissi była stałą bywalczynią tutejszych term. 

Dzisiaj z racji Dnia Pańskiego udaliśmy się do kościoła. Można tu wybrać między mszą w języku niemieckim, włoskim i ladyńskim. Ten ostatni to tutejszy dialekt. Zresztą Merano, to jedno z tych nielicznych miejsc, gdzie rodowici Włosi mówią po... niemiecku.

DSC_0130

Msza była dobra.
Trochę "zazdroszczę" księżom mieszkającym i pracującym w takim miasteczku jak Merano. Całe życie na wakacjach!!! Ale to oczywiście może być równie dobrze złudzenie. Kiedyś na jednej z pięknych wysp spotkałem dziewczynę, córkę gospodarzy u których mieszkaliśmy, która to na nasze westchnienie, że tu jest jak w raju stwierdziła:

- To może się zamienimy. Żyję tu od dziecka i już mam dosyć tej wody. Chętnie przeniosłabym się do jakiegoś miasta lub wyjechała w góry a tu nic tylko ocean, ocean i ocean. Widzisz go, słyszysz i czujesz przez 24 godziny na dobę. 

Myślę, że to dobre wprowadzenie do dzisiejszej Ewangelii na która warto by z racji niedzieli też kilka zdań poświęcić. 

Otóż powyższe stwierdzenia ukazują niezbicie, że człowiek doświadcza różnych braków, które dają o sobie znać poprzez wieloraki głód i pragnienie. Taki stan wyzwala dążenie do zaspokojenia, aby usunąć doskwierające uczucie nienasycenia. Najczęściej jednak człowiek wybiera najprostszą drogę do wypełnienia braków, trudniejsza i wymagająca wysiłku droga a mająca na celu dobra duchowe, jedyne, które naprawdę potrafią nasycić człowieka jest zazwyczaj zostawiana na koniec. Niestety żyjemy w świecie, który dobrze to wie i rozbudzając w nas różnorodne pragnienia w konsekwencji rodzi jeszcze większe cierpienia z powodu niemożności ich zaspokojenia. Oczywiście i na ten ból świat znalazł lek w postaci zmieniaczy świadomości, które na chwilę uśmierzają ból niespełnienia, ale w zamian nierzadko wrzucają człowieka w zaklęty krąg uzależnienia, choć niektóre z nich pozwalają nawet na chwilę uwierzyć, że człowiek znalazł się w "boskim świecie".

Chrystus zaprasza nas dzisiaj, aby poszerzyć horyzont spojrzenia na rzeczywistość, która nie wyczerpuje się w obszarze doczesności i doczesnych pragnień. Nam - chrześcijanom - nie wolno zgubić z pola widzenia faktu, że istnieje także Wieczność.

Jezusowi nie chodzi o to, aby unicestwić nasze pragnienia, lecz aby je w pełni i trwale zaspokoić. W perspektywie Wieczności, najpełniejszym i najlepszym zaspokojeniem jest spożywanie Ciała i Krwi Chrystusa w Eucharystii. To święte Ciało i Krew dają życie wieczne, które rozpoczyna się autentycznym życiem już teraz w doczesności. Co to oznacza w praktyce? Otóż fakt, że możliwość przyjmowania przez nas Komunii świętej determinuje taki styl życia, który zakłada jego dobre używanie z Bożej perspektywy. Naturalnie Eucharystia to pokarm grzeszników, nikt z nas przecież nie jest doskonały, ale chcąc ze spokojnym sumieniem przystąpić do Ołtarza Pańskiego musimy mieć na względzie także to, jaki jest nasz stosunek do rzeczy stworzonych i w jaki sposób ich używamy. Dotyczy to także tych dóbr, które z gruntu są dobre, ale których złe używanie może nas doprowadzić do tego, że staniemy się ich niewolnikami (weźmy chociażby codzienne jedzenie, które może stać się kultem w postaci tzw. zdrowego żywienia). Ktoś może się ze mną oczywiście nie zgodzić, że nawet najlepsze ziemskie rodzaje pożywienia nie uchronią przed śmiercią, może ją jedynie odroczą. Chciałbym być dobrze zrozumiany! Nie jestem przeciwnikiem zdrowego jedzenia, ale jestem przeciwnikiem robienia zeń kultu, lub z drugiej strony przejawu jakiegoś nieopanowanego hedonizmu. (Tu muszę zachować czujność, bo kuchnia włoska jest dobra!) W tym świetle jedynym "zdrowym pokarmem" na który wskazuje Chrystus jest spożywanie Jego Najświętszego Ciała i Krwi. Zapewnia on bowiem nie tylko wieczne życie, ale jak starałem się zaznaczyć kształtuje jakość naszego doczesnego życia, stawiając nam wysokie wymagania, jeśli chcemy go z czystym sercem przyjmować. Można by zatem rzec, że spożywanie Eucharystii jest drogą mądrości. Jest to droga, która umożliwia dążenie do szczęścia bez żadnych ograniczeń, choć trochę inaczej rozumianego niż to, które proponuje nam świat.

Na koniec winien jestem wyjaśnienie tytułu dzisiejszego wpisu. Nie ja go wymyśliłem. To tytuł książki, którą właśnie czytam. I pomyślałem też, że zobaczycie tytuł, to Was skusi do przeczytania reszty :-) Taka kryptoreklama :-)))

Dla jednych podróż życia to taka, którą można określić jako najlepszą albo najciekawszą. Dla innych to wyjazd, który zmienił ich życie. Nie musi być ona wcale daleka. Każdy ma pewnie takie miejsce, w którym poczuł się lub czuje się inaczej. Może być to spowodowane czymś prozaicznym jak piękno przyrody, dobry klimat czy niezapomniane wspomnienia lub czymś wyjątkowym lub zupełnie magicznym, nieuchwytnym. Ja od dziecka nie mogłem usiedzieć na miejscu i lubię podróżować. Jak już kiedyś wspomniałem porywa mnie nieznane, choć nie znaczy to, że nie lubię powracać do tego, co mam i doceniam. W tym jednak sensie każda podróż jest dla mnie podróżą życia, bo żadnej już nigdy nie da się powtórzyć, Choćbyśmy sto razy przyjechali w to samo miejsce, ono już nie będzie takie samo. Dlatego życzę i Wam, abyście stale odkrywali takie miejsca i nie przestawali się nimi inspirować. Naprawdę nie trzeba szukać daleko...

A dzisiaj także życzę wszystkiego najlepszego wszystkim znanym Aniom, niech Wasza święta patronka nie przestaje Was wspierać swoim wstawiennictwem, wyprasza Wam wszelkie potrzebne łaski i pozwala ciągle na nowo zachwycać się bliskością i miłością Pana!

Pozostaniemy tutaj, w tym urokliwym zakątku przez chwilę, aby następnie wsiąść na łódkę i doświadczyć tego, że to oglądanie, słyszenie i czucie wielkiej wody przez 24 godziny nie musi być wcale takie złe:-)))

Do usłyszenia zatem, jak Bóg pozwoli :-) 

P.S. Na końcu konkurs. "Dlaczego espresso na ziemi włoskiej smakuje najlepiej?" Najlepsze odpowiedzi zostaną nagrodzone. Proszę o wpisy!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa