Natura, wszechświat, umysł

Będąc na morzu, w maleńkiej łupince zwanej jachtem, w szczególny sposób doświadcza się prawa natury, na które człowiek jest zdany, z którym nie da się dyskutować, jak to często czynimy z prawem stanowionym. Albo je uznajemy i stosujemy się do jego zasad, albo wcześniej czy później się to na nas zemści. A jak jest z prawem Bożym? Choć Prawodawca prawa naturalnego i tego, które określamy konkretnie mianem Prawa Bożego jest ten sam, jak często człowiek, choć nie będąc jego twórcą lubi z nim dyskutować i poddawać je w wątpliwość. Skutki tego mogą i są zazwyczaj oczywiste, choć czasem nieco odroczone, o czym przypomina w swoim wywodzie C. S. Lewis. I jeszcze jedno... Gwiazdy. Nigdzie nie widać ich tak jak na morzu, w nocy (no ponoć jeszcze na Antarktydzie, ale tam jeszcze nie byłem). Kiedy leży się lub siedzi na jachcie w nocy i spogląda w niebo można się uzależnić. Ogromna przestrzeń wszechświata - zapowiedź tajemnicy, równie niezwykłej i równie nieodgadnionej jest ten, który jest jego Stwórcą. Lewis w swoich rozważaniach mówi o jeszcze jednej takiej tajemnicy - ludzkim umyśle... Nic w tym dziwnego, skoro jego Twórca jest ten sam. Mikrokosmos i makrokosmos - dwie rzeczywistości, które się wzajemnie przenikają, mają ten sam początek i ten sam cel. Ale oddajmy głos Lewisowi:

Kiedy mówimy, że naturą rządzą pewne prawa, być może znaczy to tylko tyle, że natura zachowuje się w pewien konkretny sposób. Tak zwane prawa mogą nie posiadać rzeczywistego istnienia — może nie istnieje nic poza konkretnymi, obserwowanymi przez nas faktami. Jednak w odniesieniu do człowieka widzimy, że jest inaczej. Prawo ludzkiej natury czy też dobra i zła musi być czymś istniejącym niezależnie od konkretnych ludzkich uczynków. W tym przypadku obok konkretnych faktów mamy coś jeszcze: prawdziwe prawo, którego nie wymyśliliśmy i zarazem wiemy, że mamy go przestrzegać.
Chciałbym się teraz zastanowić, co to nam mówi o wszechświecie, w którym żyjemy. Odkąd tylko ludzie posiedli zdolność myślenia, zastanawiamy się, czym naprawdę jest wszechświat i jak powstał. I — w dużym uproszczeniu — zaznaczyły się w tej kwestii dwa poglądy. Po pierwsze, istnieje tak zwany pogląd materialistyczny. Jego zwolennicy uważają, że materia i przestrzeń istnieją przypadkiem i od zawsze — z zupełnie nieznanych przyczyn; oraz że materia, zachowując się w ustalony sposób, czystym trafem — jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności — wytworzyła istoty podobne do nas, czyli rozumne. Za sprawą szansy jednej na tysiąc coś tam uderzyło w nasze słońce, przez co powstały planety; za sprawą innego, równie mało prawdopodobnego przypadku, na jednej z planet znalazły się odpowiednie „chemikalia” oraz odpowiednia temperatura i w ten sposób materia na owej planecie została ożywiona — a następnie cały szereg przypadków sprawił, że z żywych istot rozwinęły się stworzenia podobne do nas. Drugi pogląd to pogląd religijny[6]. Według niego to, co leży u podstaw wszechświata, ze wszystkich znanych nam rzeczy najbardziej przypomina umysł. To znaczy — posiada świadomość, ma swoje cele i przedkłada jedne rzeczy nad inne. Według tego poglądu owo „coś” stworzyło wszechświat, częściowo dla nieznanych nam celów, ale przynajmniej częściowo po to, żeby stworzyć istoty podobne do samego siebie — mówię tu o podobieństwie polegającym na posiadaniu umysłu. Nie chciałbym, żeby sądzono, że któryś z tych poglądów był wyznawany dawno temu, a drugi stopniowo go wyparł. Wszędzie tam, gdzie istnieli myślący ludzie, zawsze obecne były obydwa poglądy. Należy też zauważyć coś jeszcze. Nie da się rozstrzygnąć, który z poglądów jest słuszny, korzystając z nauki w zwykłym sensie tego słowa. Nauka opiera się na eksperymencie. Obserwuje zachowanie się zjawisk. Niezależnie od tego, jak może się wydawać skomplikowane, na dłuższą metę każde naukowe stwierdzenie w istocie oznacza mniej więcej tyle, co „Piętnastego stycznia o 2.30 rano wycelowałem teleskop w taką to a taką stronę nieba i zobaczyłem to i to”, czy też „Wsadziłem trochę tego czegoś do garnka, podgrzałem do takiej a takiej temperatury i w efekcie stało się to czy tamto”. Proszę nie sądzić, że wypowiadam się przeciwko nauce: mówię tylko, czym ona się zajmuje. Przypuszczam, że im więcej ktoś ma do czynienia z nauką, tym łatwiej się ze mną zgodzi, że tak właśnie ona działa — i to działa w sposób wielce użyteczny i niezbędny. Ale pytanie, dlaczego cokolwiek w ogóle istnieje, albo czy istnieje coś poza rzeczami obserwowanymi przez naukę — coś innego rodzaju — nie jest pytaniem naukowym. Jeśli istnieje coś „poza”, „coś u podstaw”, to albo pozostanie zupełnie nieznane ludziom, albo będzie musiało dać się poznać w jakiś inny sposób. Stwierdzenie, że coś podobnego istnieje, tak samo jak stwierdzenie, że coś podobnego nie istnieje, pozostaje poza możliwościami nauki, prawdziwi zaś naukowcy zazwyczaj unikają obydwu. Wypowiadają je najczęściej dziennikarze i popularni powieściopisarze, którzy jedynie liznęli to i owo z podręczników. W końcu jest to kwestia zdrowego rozsądku. Wyobraźmy sobie, że w pewnym momencie nauka osiąga pełnię i wie dosłownie wszystko o całym wszechświecie. Czy nie jest jasne, że pytania w rodzaju „Dlaczego istnieje wszechświat?” „Dlaczego trwa taki, jaki jest?” „Czy posiada jakiś sens?” — i tak musiałyby pozostać bez odpowiedzi?
Nasze położenie byłoby więc całkiem beznadziejne, gdyby nie rzecz następująca. Istnieje coś — coś jedynego w całym wszechświecie — o czym wiemy więcej, niżby się dało zaobserwować z zewnątrz. Tym czymś jest człowiek. Ludzi nie tylko obserwujemy, ludźmi jesteś m y. Rzec można, że dzięki temu posiadamy uprzywilejowane informacje — jesteśmy dopuszczeni do wiedzy niedostępnej innym. Wiemy, że na ludziach ciąży prawo moralne, którego nie stworzyli, o którym nie potrafią — pomimo starań — do końca zapomnieć, i o którym wiedzą, że powinni go przestrzegać. Zwróćmy uwagę: każdy, kto badałby ludzi z zewnątrz (tak jak badamy zjawisko elektryczności albo kapustę), nie znając naszego języka i przez to niezdolny do uzyskania od nas prawdziwej wiedzy od środka, a jedynie zdany na zewnętrzne obserwacje naszego zachowania — nigdy nie znalazłby cienia dowodu, że istnieje w nas jakieś prawo moralne. Byłoby to niemożliwe. Przecież jego obserwacje odkrywałyby wyłącznie to, co robimy, a prawo moralne mówi o tym, co robić powinniśmy. Tak samo gdyby istniało coś poza czy też ponad konkretnymi obserwowanymi faktami w odniesieniu do kamieni czy pogody, wówczas my sami, prowadząc badania z zewnątrz, nie moglibyśmy liczyć na jego odkrycie.
Oto jak się ma sprawa z naszym pytaniem. Chcemy wiedzieć, czy wszechświat tylko przypadkowo jest taki, jaki jest — czy też może u jego podstaw leży jakaś siła, która go takim właśnie czyni. Ponieważ siła taka, jeśli istnieje, nie należałaby do obserwowalnych faktów, ale stanowiła rzeczywistość, z której fakty wynikają, zwykła obserwacja faktów w żaden sposób nie mogłaby odsłonić samej siły. Tylko w jednym przypadku możemy się dowiedzieć, że istnieje coś więcej — mianowicie w swoim własnym. I w odniesieniu do siebie istotnie odkrywamy, że tak jest. Albo może ujmijmy to od drugiej strony. Jeśli poza wszechświatem istnieje moc, która nim kieruje, nie mogłaby ona ukazać się nam jako jedno ze zjawisk w obrębie wszechświata — tak samo jak architekt, który zaprojektował dom, nie może być ścianą, klatką schodową czy kominkiem w owym domu. Możemy tylko oczekiwać, że moc taka objawi się w nas samych jako wpływ czy też polecenie, które skłaniałoby nas do określonego zachowania. I to właśnie w sobie odkrywamy. Czy nie powinno to obudzić naszej czujności? W jedynym przypadku, gdzie możemy spodziewać się odpowiedzi, okazuje się ona twierdząca — a kiedy indziej, gdy odpowiedzi nie otrzymujemy, rozumiemy przyczyny jej braku. Załóżmy, że ktoś zadaje mi takie pytanie: kiedy widzę osobę w niebieskim mundurze, która idzie ulicą i pozostawia przy domach papierowe koperty, skąd mogę przypuszczać, że zawierają one listy? Na takie pytanie odrzekłbym: „Bo za każdym razem, kiedy ta osoba zostawia mi podobną kopertę, stwierdzam, że jest w niej list”. A gdyby ów ktoś zaprotestował: „Ale przecież nie widział pan wszystkich listów, które pańskim zdaniem otrzymują ludzie”, odparłbym: „Oczywiście, że nie — wcale tego nie oczekuję, bo nie są adresowane do mnie. Wyjaśniam zawartość kopert, których nie wolno mi otwierać, na podstawie tych, które otwierać mogę”. Tak samo jest z tym pytaniem. Wolno mi otworzyć tylko jedną kopertę — człowieka. Kiedy otwieram taką kopertę, a w szczególności tę konkretną, którą jestem ja sam, stwierdzam, że nie istnieję sam sobie, że jest nade mną prawo — że ktoś albo coś chce, abym zachowywał się w określony sposób. Nie spodziewam się oczywiście, że dokładnie to samo znalazłbym, gdybym zdołał zgłębić kamień albo drzewo — tak jak nie sądzę, że wszyscy ludzie na całej ulicy dostają ten sam list, co ja. Na przykład spodziewałbym się odkryć, że kamień z konieczności musi przestrzegać prawa ciążenia — że o ile nadawca listów tylko mi nakazuje przestrzegać prawa ludzkiej natury, o tyle kamienie zmusza do przestrzegania prawa ciążenia z samej ich kamiennej natury. Ale — mówiąc w przenośni — w obu sytuacjach spodziewałbym się odkryć nadawcę listów, jakąś moc leżącą ponad faktami, jakiegoś kierującego czy przewodnika.
Proszę nie sądzić, że posuwam się w moim wywodzie szybciej, niż to ma miejsce w rzeczywistości. Nadal dzielą nas setki mil od Boga z teologii chrześcijańskiej. Dotarłem jedynie do tego, że istnieje coś, co kieruje wszechświatem i objawia się we mnie jako prawo, które ponagla mnie do czynienia dobra — a kiedy zrobię coś złego, sprawia, że czuję się odpowiedzialny i niezadowolony z siebie. Moim zdaniem należy uznać, że ze wszystkich znanych nam rzeczy owo „coś” najbardziej przypomina umysł — bo w końcu jedyna rzecz, jaką znamy poza umysłem, to materia, a trudno wyobrazić sobie kawał materii udzielający wskazówek. Ale oczywiście nie musi ono do końca przypominać umysłu, a zwłaszcza osoby. Ale tu jedno ostrzeżenie. Przez ostatnie stulecie wypowiedziano na temat Boga cały stek ckliwych bzdur. Warto zatem się zastanowić zanim powie się coś ba temat Boga...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji