W co wierzą i w co nie wierzą chrześcijanie?

Rozmyślając nad tym, co pisze C. S. Lewis doszliśmy do wniosku, że wiele z jego koncepcji doskonale wpisuje się w nurt Soboru Watykańskiego II, choć przecież pisał on te słowa nie tylko na kilka lat przed soborem, ale z gruntu innego wyznania. Osobiście mając za sobą kilkanaście lat doświadczeń  udziału w dialogu ekumenicznym w rozważaniach Lewisa znajduję prawdziwą motywację do pogłębiania tak ważnych w tym dialogu wrażliwości, otwartości i zdrowego krytycyzmu. Ale oddam głos mądrzejszemu:

Miałem opowiedzieć, w co wierzą chrześcijanie, a tymczasem na początku wymienię jedną rzecz, w którą chrześcijanie wierzyć nie muszą. Jeśli jesteś chrześcijaninem czy chrześcijanką, nie musisz wierzyć, że wszystkie inne religie są po prostu z gruntu błędne. Jeśli jesteś ateistą czy ateistką, rzeczywiście musisz uwierzyć, że najważniejszy i zasadniczy element wszystkich religii świata jest po prostu jedną kolosalną pomyłką. Chrześcijanie mogą sądzić, że każda religia, choćby najdziwaczniejsza, ma w sobie przynajmniej odrobinę prawdy. Jako ateista musiałem kiedyś samego siebie przekonywać do zdania, że ludzkość w większości i od zawsze myliła się w najważniejszej dla siebie kwestii — odkąd zostałem chrześcijaninem, mogłem zmienić podejście na bardziej liberalne. Ale oczywiście być chrześcijaninem to także wierzyć, że tam, gdzie chrześcijaństwo różni się od innych religii, chrześcijaństwo ma słuszność, inne zaś religie są w błędzie. Tak jak w arytmetyce: istnieje tylko jeden prawidłowy wynik dodawania, wszystkie inne zaś są błędne — choć niektóre błędne wyniki są znacznie bliższe prawdy niż inne.
Pierwszy wielki podział w obrębie ludzkości przebiega pomiędzy większością, która wierzy w jakiegoś Boga lub bogów, oraz mniejszością, która w nic takiego nie wierzy. Pod tym względem chrześcijaństwo staje po stronie większości — po stronie starożytnych Greków i Rzymian, współczesnych ludów pierwotnych, stoików, platoników, hinduistów, muzułmanów itd., a naprzeciwko współczesnych materialistów zachodnioeuropejskich.
Teraz przechodzę do kolejnego wielkiego podziału. Wszystkich ludzi wierzących można podzielić według rodzaju wyznawanego Boga. W tej kwestii istnieją dwa bardzo odmienne poglądy. Według jednego z nich Bóg stoi ponad dobrem i złem. My, ludzie, nazywamy jakąś rzecz dobrą, a inną złą. Jednak niektórzy twierdzą, że to jedynie nasz ludzki punkt widzenia. Ich zdaniem, w miarę jak nabierasz mądrości, tym mniej jesteś skłonny nazywać cokolwiek dobrem albo złem — tym jaśniej dostrzegasz, że wszystko jest pod jakimś względem dobre, a pod innym złe i inaczej być nie może. Tacy ludzie sądzą zatem, że na długo zanim osiągnęlibyśmy choćby cząstkę boskiego oglądu rzeczywistości, rozróżnienie to znikłoby całkowicie. Raka nazywamy złym, powiadają, bo zabija człowieka. Ale równie dobrze można nazwać złym skutecznego chirurga, bo zabija raka. Wszystko zależy od punktu widzenia. Drugi pogląd — przeciwny przedstawionemu powyżej — głosi, że Bóg jest zdecydowanie „dobry” czy też „prawy”, że jest Bogiem, który opowiada się po jednej stronie, który kocha miłość, nienawidzi nienawiści i chce, abyśmy postępowali tak, a nie inaczej. Pierwszy z tych dwóch poglądów — w świetle którego Bóg jest ponad dobrem i złem — nazywamy panteizmem. Wyznawał go wielki filozof pruski Hegel, a także przyjmują go — jeśli ich dobrze rozumiem — Hindusi. Drugi pogląd wyznają Żydzi, muzułmanie i chrześcijanie.
W parze z tą wielką różnicą między panteizmem i chrześcijańską ideą Boga zwykle idzie kolejna. Panteiści na ogół uważają, że Bóg niejako ożywia wszechświat, tak jak ty ożywiasz własne ciało: że wszechświat nieomal j e s t B o g i e m — gdyby nie było wszechświata, nie istniałby też Bóg, każda zaś rzecz we wszechświecie jest cząstką Boga. Pogląd chrześcijański jest całkowicie odmienny. Według chrześcijan Bóg wszechświat wymyślił i uczynił — niczym artysta, który maluje obraz czy komponuje melodię. Malarz nie jest obrazem i nie umiera z chwilą zniszczenia swego dzieła. Można oczywiście powiedzieć, że ktoś „włożył samego siebie” w jakieś dzieło, ale znaczy to tylko tyle, że całe piękno i doskonałość dzieła wzięła się z głowy artysty. Umiejętności artysty są obecne w jego dziele na inny sposób niż w jego głowie czy nawet rękach. Chyba widać, jak ta różnica pomiędzy panteistami i chrześcijanami łączy się z poprzednią — nie przywiązując większej wagi do rozróżnienia pomiędzy dobrem i złem, łatwo można już twierdzić, że wszystko, co istnieje na świecie, jest cząstką Boga. Jeśli jednak uznasz, że niektóre rzeczy są autentycznie złe, a Bóg autentycznie dobry — wtedy oczywiście nie da się tak mówić. Musisz wówczas uznać, że Bóg to coś osobnego w stosunku do świata, a niektóre rzeczy, oglądane w świecie, sprzeczne są z Jego wolą. Patrząc na raka albo dzielnicę biedoty, panteista może powiedzieć: „Gdyby się dało na to spojrzeć z boskiego punktu widzenia, pojąłbyś, że i to jest cząstką Boga”. Chrześcijanin odparłby: „Nie opowiadaj takich przeklętych bredni”. Chrześcijaństwo jest bowiem religią walczącą i uznaje, że Bóg świat s t w o r z y ł — że czas i przestrzeń, gorąco i zimno, wszelkie barwy i smaki, zwierzęta czy rośliny zostały stworzone przez Boga „z głowy”, tak jak ludzie wymyślają historie. Jednak chrześcijanin uznaje również, że w stworzonym przez Boga świecie wiele rzeczy uległo zepsuciu, a Bóg domaga się — i to bardzo natarczywie — żebyśmy je naprawili.
Tu oczywiście nasuwa się wielkie pytanie. Jeśli świat został stworzony przez dobrego Boga, dlaczego uległ zepsuciu? Przez długie lata nie chciałem nawet słuchać chrześcijańskiej odpowiedzi na to pytanie. Przez cały czas myślałem sobie: „Choćbyś powiedział nie wiem co, choćbyś użył najinteligentniejszych argumentów, czy nie łatwiej i nie prościej byłoby powiedzieć, że świat nie został stworzony przez siłę rozumną? Czy wszystkie twoje argumenty nie są po prostu zawiłą próbą uniku przed tym, co oczywiste?” Ale w ten sposób popadłem w kolejną trudność.
Mój własny argument przeciwko Bogu zasadzał się na tym, że wszechświat wydaje się bardzo okrutny i niesprawiedliwy. Ale skąd wzięła się u mnie idea „sprawiedliwości” i „niesprawiedliwości”? Nikt nie może nazwać linii „krzywą”, o ile nie posiada jakiegoś pojęcia linii prostej. Z czym więc porównywałem wszechświat, kiedy uznałem go za niesprawiedliwy? Jeśli cały ten kram jest z gruntu zły i bez sensu, dlaczego ja sam, który w końcu jestem jego częścią, reaguję przeciw niemu tak gwałtownie? Kiedy człowiek wpadnie do wody, czuje się przemoczony, bo człowiek nie jest stworzeniem wodnym — ryba nie czułaby się przemoczona. Oczywiście mogłem wyrzec się idei sprawiedliwości, uznając ją za swój prywatny wymysł. Ale wówczas runąłby także mój argument przeciwko Bogu — bo opierał się na stwierdzeniu, że świat jest autentycznie niesprawiedliwy, a nie że akurat nie odpowiada moim gustom. Tak oto usiłując wykazać nieistnienie Boga — czyli udowodnić, że otaczająca mnie rzeczywistość jest pozbawiona znaczenia czy sensu — musiałem uznać, że część owej rzeczywistości — mianowicie moja własna idea sprawiedliwości — zawiera jak najgłębsze znaczenie. Ateizm okazuje się więc zbytnim uproszczeniem. Jeśli wszechświat nie ma żadnego sensu, to nigdy nie powinniśmy się zorientować, że tego sensu brakuje. Tak samo gdyby we wszechświecie nie istniało światło, a zatem nie byłoby również stworzeń posiadających oczy, nigdy nie dowiedzielibyśmy się, że jest ciemno. „Ciemność” byłaby słowem bez znaczenia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji