Pytania w drodze

Tę dzisiejszą rozmowę Jezusa z uczniami można by potraktować jako swego rodzaju test. Chrystusowi zależy, aby dowiedzieć się, co sądzą na Jego temat uczniowie, już po jakimś czasie przebywania z Nim. Po tym jak mieli okazje nie tylko słyszeć Jego nauczanie, ale i być świadkami cudów, które potwierdzały Jego niezwykłą moc, Chrystus pyta ich – Kim dla was jestem?

Ewangelista zaznacza, że pytanie to pada z ust Jezusa, gdy są w drodze. To pewna wskazówka dla nas, także będących w drodze przez życie, że może warto stawiać samemu sobie podobne pytanie. Kim dla mnie jest Jezus Chrystus? Pozornie odpowiedź, jakiej powinniśmy udzielić jest oczywista. Ale tylko pozornie.

Czasem zdarza się, że podobne pytania stawiamy osobom bliskim – małżonkowi, przyjacielowi: Kim dla ciebie jestem? Szczególnie często może się ono pojawić w chwilach kryzysów, które mają prawo dotykać każdych relacji, również tych z Bogiem. I wówczas to ważne pytanie pozwala nam uwiadomić sobie, czy w nasze relacje nie wkradła się jakaś rutyna, znudzenie, albo co, co tej relacji zagraża. Jeżeli potrafimy na to pytanie odpowiedzieć sobie szczerze może ono być bardzo odkrywcze i uzdrawiające. Dlatego wbrew pozorom to pytanie Jezusa jest bardzo ważne dla kondycji naszej wiary. Jest to bowiem pytanie nie o to, co wiem na temat Jezusa, ale o to, jaka relacja mnie z Nim łączy? Czy jest to bliska więź, czy może pozwoliłem na to, aby z różnych powodów została rozluźniona, grożąc mi duchowym kryzysem!?

Święty Piotr z dzisiejszej Ewangelii jest najlepszym przykładem, że nie jest to łatwe pytanie. Termin Mesjasz wśród Żydów przywoływał różne skojarzenia, najczęściej niestety fałszywe, z którymi Chrystus musiał się często konfrontować, bo nie pasował do obrazu Mesjasza, jaki wykreowali sobie faryzeusze, uczeni w Piśmie i wielu innych. Piotr także jest dzisiaj przykładem tego, jak łatwo ulec złudzeniom. Jak łatwo zastąpić prawdziwy obraz Boga naszymi własnymi wyobrażeniami o Nim a wówczas może się okazać, że oddajemy cześć nie Bogu a właśnie naszemu wyobrażeniu o Nim. Najlepiej przekonać się o tym, w chwilach, gdy przyznajemy Bogu rację, ale tylko wtedy, gdy Jego wola (którą odkrywamy w Słowie Bożym czy w wydarzeniach naszego życia) zgadza się z nasza wolą, czyli naszymi pomysłami na życie, szczęcie, miłość, czy Kościół. Ale kiedy się nie zgadza, to się buntujemy! Ulegamy wówczas pokusie przykrojenia woli Bożej i obrazu Boga do naszych wyobrażeń. Można by jednak zapytać w takiej sytuacji: kto tu jest Bogiem? Kto ma prawo dyktować warunki? Czy przypadkiem nie mylimy za często ról w naszym życiu?

I w tym miejscu kłania się wezwanie Chrystusa kończące dzisiejszą Ewangelię:  „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie..” Jest to bez wątpienia jedno z najtrudniejszych wezwań ewangelicznych, choć może nie zawsze to dostrzegamy, bo zazwyczaj nie bierzemy go serio. Zaprzeć się siebie w języku biblijnym to nic innego jak wyrzec się ludzkiego mylenia. A na taki dyktat nasze ja zawsze się zbuntuje. „Zaprzeć się samych siebie” – toż to zamach na naszą wolność podpowie nam nasze „ja”. Bo my lubimy, jak nasze jest na wierzchu, bo przywykliśmy do naszego sposobu myślenia, nawet jeżeli czujemy gdzieś w głębi serca, że bywa on stereotypowy. Dlatego Chrystus do niczego nas nie zmusza! On stawia warunek, bez którego nie da się po prostu iṡć za Nim. Ale wybór należy do nas. Nie musimy iść za Chrystusem! Możemy pójść własną drogą! Pytanie tylko dokąd nas to zaprowadzi!? Chrystusowi można zarzucić różne rzeczy, ale z pewnością nie to, że nas do czegoś zmusza! On zawsze mówi: „Jeśli chcesz, możesz pójść za Mną”, ale zawsze wskazuje na warunki, bez spełnienia których to pójcie za Nim będzie nierealne, będzie co najwyżej oszukiwaniem samego siebie, bo Pana Boga i tak nie oszukamy.

Zaprzeć się siebie, nie oznacza wyrzeczenia się siebie, swojej wolności i tożsamości. Oznacza, że musimy umieć i chcieć zrezygnować z takiego sposobu myślenia, które dla nas może być zgubne a zastąpić je sposobem myślenia opartym o Bożą mądrość. Ale może się to dokonać jedynie w wolności. Zgoda na to, że w moim codziennym życiu będę się kierował zasadami i myśleniem ewangelicznym może być tylko moim własnym wyborem. Nikt nie może mnie do tego zmusić! Muszę tylko zrozumieć, że jeżeli Chrystus stawia przede mną takie wymagania, to tylko i wyłącznie dla mojego dobra. Nie może postawić nam innych ani mniejszych wymagań, bo nas kocha. A prawdziwa miłość jest zawsze wymagająca.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji