Wyobraźnia, która sprowadza nas na manowce

Jezus powiedział do Nikodema: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. (J 3,16-21)

Kanwą dzisiejszego rozważania, które ma nas wprowadzić do medytacji jest rozmowa Jezusa z Nikodemem, w którą wsłuchujemy się w tym tygodniu w ramach Ewangelii. Dla mnie osobiście to jedna z najbardziej intrygujących i najgłębszych rozmów, jakie znajdujemy na kartach Pisma Świętego.  Mówi nam ona przede wszystkim o doświadczeniu Boga, przestrzegając jednocześnie przed błędami, które możemy w poszukiwaniu Boga popełnić. Jednym z nich i chyba najczęstszym jest próba patrzenia na Pana Boga poprzez pryzmat naszych wyobrażeń o Nim. To jest to, o co potyka się właśnie Nikodem.

Nikodemowi trudno jest przyjąć słowa, które słyszy od Jezusa, pomimo iż jest przecież ekspertem w badaniu Pisma świętego i nauczycielem Izraela. Tymczasem – jak mogliśmy usłyszeć wczoraj – Jezus wyrzuca mu właśnie to, że mimo iż czyta codziennie słowo Boże, to niestety go nie rozumie. Nikodem czytając Pismo święte jest bardziej zasłuchany i przywiązany do swoich wyobrażeń o Bogu i Jego działaniu niż do zgody na to, aby to sam Bóg prowadził go do rozumienia tajemnicy Jego zamysłów i działania.

Wspominam o tym, bo jest to  niebezpieczeństwo, które grozi każdemu z nas. Sam przez wiele lat życia wspólnotowego a potem seminaryjnego wdrażałem się w medytacji tzw. dyskursywnej, która polega najprościej rzecz biorąc na mocnym zaangażowaniu naszego rozumu i wyobraźni. Potem towarzyszyłem osobom, które taką formę medytacji praktykują. Nie chcę powiedzieć, że medytacja dyskursywna jest złą praktyką, ale wymaga od nas szczególnej pokory i świadomości jak łatwo i często nieświadomie próbujemy nakładać na nasze poszukiwanie Boga kalki naszych osobistych przeżyć, doświadczeń, wyuczonych – niekoniecznie najlepszych teorii. Nie znaczy to, że w medytacji niedyskursywnej nie czyhają na nas także różne niebezpieczeństwa. Dla mnie jednak osobiście medytacja, która ogranicza zaangażowanie mojego rozumu do minimum i zaprasza do pewnego rodzaju ascezy wyobraźni jest prawdziwym wybawieniem. I jest to doświadczenie, które potwierdza wiele osób, podążających ścieżką medytacji niedyskursywnej.

Dla mnie osobiście medytacja niedyskursywna (czy inaczej monologiczna) była i jest synonimem wolności. Przy czym nie chodzi mi o wolność od (np. czasem trudnego a wymaganego np. w medytacji ignacjańskiej wyobrażenia sobie sceny biblijnej i znalezienia siebie i swojej sytuacji egzystencjalnej w jej kontekście). Przeciwnie medytacja monologiczna była dla mnie synonimem wolności do… Pozwalała mi zawsze stawać w wolności wobec Pana Boga, i zgody na Jego prowadzenia (również w rozumieniu Jego słowa) taką droga jaką On chce, bez wymyślania czegoś na siłę.

Medytacja monologiczna jest bowiem przede wszystkim droga prostoty. Jezus daje nam swoje słowo, nie przede wszystkim po to, abyśmy skoncentrowali się na nim, ale po to, aby one prowadziły nas do poznania i doświadczenia Jego miłości. To jest to, o co potknął się Nikodem. Słowo, które znajduję w Piśmie świętym jest tylko potwierdzeniem Jego miłości: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Jeśli zatrzymamy się tylko na słowie może ono pozostać dla nas zwykłą, teorią. Piękną utopią – jak usłyszałem ostatnio od jednego z deklarujących się jako wierzący chrześcijanin, w odpowiedzi na zachętę dożycia przykazaniem miłości. Tylko wówczas, gdy słowo, po które sięgam w medytacji potwierdza nam, że warto iść drogą miłości i pozwala to przekonanie przekłuć w doświadczenie będzie prawdziwą i owocna medytacją.

Medytacja oparta na jednym prostym wezwaniu, chce nam uświadomić, że słowo Boże jest nam dane przede wszystkim po to  abyśmy doświadczali Bożej miłości i dzięki niej umacniali naszą wiarę i zaufanie do Niego. Trudno bowiem wierzyć i zaufać komuś, kogo się nie kocha. Ale w rozmowie z Nikodemem Chrystus uświadamia nam, że to umacnianie naszej miłości i wiary ma się dokonywać według Jego woli, a nie naszej.

I w tym względzie medytacja monologiczna jest niezastąpiona: zmusza nas ona czy tego chcemy czy nie do zawieszenia naszego wyobrażenia o tym jak Bóg działa lub powinien działać w naszym życiu; do rezygnacji z oceny jakości naszej modlitwy w zależności od tego, czy się w niej coś dzieje czynie (czy mam piękniejsze duchowe przeżycia lub czy miałem lepsze przemyślenia nad Ewangelią czy nie) na rzecz pełnego prostoty zwierzenia się Bożemu prowadzeniu. Jak słyszeliśmy we wczorajszej części rozmowy Jezusa z Nikodemem:  „Duch wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha”. (J 3,7-8) Medytacja monologiczna uczy nas, że nie musimy wiedzieć, jaką drogą Bóg nas prowadzi, ale musimy zgodzić się na bezgraniczne zawierzenie się Mu w tym prowadzeniu, bo w przeciwnym razie daleko nie zajdziemy. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji