Znak Krzyża - znak Trójcy Świętej

Jezus przemówił tymi słowami: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. (Mt 28,17-20)

Mógłbym zapytać: Czy ktoś z Was pamięta swoje pierwsze spotkanie z Trójcą Świętą? I nie chodzi mi o chrzest, bo znakomita większość nie pamięta tego faktu. Odnośnie naszego chrztu możemy jedynie pytać o jego owoce, o to czy żyjemy pragnieniem świętości, które winno wyrastać z naszego chrztu i zadzierzgniętej wówczas relacji z Trójcą Świętą.  Jednym ze znaków tego jest to, że nigdy nie zgodzimy się na przeciętność i na bylejakość naszego życia, skoro mamy być świętymi, jak święty jest Ten, który przez chrzest powołał nas do uczestniczenia w swoim życiu.

Mówiąc o pierwszym spotkaniu z Trójcą świętą mam na myśli dużo prostsze i powszechniejsze doświadczenie, jakim jest znak krzyża. Idąc tym tropem można powiedzieć, że pierwsze spotkanie z Trójcą Świętą  ma miejsce wtedy, gdy jako dzieci uczymy się znaku krzyża. Na początku stanowi to nie lada problem. Mama lub tata muszą prowadzić rękę dziecka powoli i z cierpliwością.

Paradoksalnie jednak to często dorośli mają dużo większy problem z wykonaniem znaku krzyża niż dzieci. Dziecko ma kłopot z koordynacją ruchów, ale ufnie powierza swoją rękę dłoniom rodziców. Odczuwa też głęboko, że dzieje się coś bardzo ważnego. Dorośli nie mają kłopotów z koordynacją ruchów, ale dużo trudniej im złożyć swoje ręce w dłonie dobrego Boga, który jedyny może ich nauczyć prawdy o sobie. Czyniąc znak krzyża odruchowo, zapominamy, że ona sam w sobie, uczyniony świadomie i z namysłem może być głęboka modlitwą. Czasem bawi mnie obserwowanie dorosłych, którzy mijając kościół lub krzyż czynią znak, który z założenia miał być znakiem krzyża, choć rzadko go przypomina i na wszelki wypadek czynią to ukradkiem tak, aby inni tego nie zauważyli. Czemu tak jest? Myślę, że na to pytanie możemy odpowiedzieć sobie sami. Przecież ten prosty gest może być wyznaniem wiary i zarazem świadectwem, albo jej zaprzeczeniem. Dlatego nieustannie porusza mnie obraz z Meksyku, gdzie wsiadając do podmiejskiego autobusu można nagle dostrzec pojawiające się w rękach niemal wszystkich pasażerów różańce. Bez wstydu, bez udawania…

Czy inny obrazek – z dużo bliższych Włoch, gdzie np. w Neapolu, w którym ogromna czcią cieszy się św. Ojciec Pio wcale nie rzadkim widokiem jest biznesmen jadący do pracy na skuterze, w garniturze, który zatrzymuje się na kilka chwil przy figurze świętego stojącej na chodniku, chwyta go za rękę, w tak naturalny sposób, jakby witał się z przyjacielem, robi znak krzyża po czym ucałowaną ręką dotyka jego czoła. Wszystko trawa chwilę a jest pięknym i naturalnym świadectwem wiary tego człowieka. Można? Można! Bez wstydu, bez udawania…

Powróćmy jednak do znaku krzyża, powróćmy do momentu, gdy pozwalaliśmy prowadzić swoją rękę naszym rodzicom. Dobrze, aby każdy znak krzyża, który wykonujemy, jako dorośli był prawdziwą modlitwą i zgodą, by to dzisiaj Bóg poprowadzi naszą dłoń, ucząc nas prawdy o Trójcy, ucząc nas zawierzenia siebie Jej opiece.

Zatrzymajmy się na chwilę na tym prostym znaku naszej wiary, który wpisuje się doskonale w dzisiejszą adorację Trójcy Świętej, by na nowo odkryć jego głębię:

Na „W imię Ojca…” dotykamy naszego czoła. To ma nam przypomnieć, że początek działania jest w naszych myślach. Tam ukrywają się prawdziwe, najgłębsze intencje. Nasze głowy to kłębowisko myśli, pomysłów na życie, ocen innych ludzi itd. Dotykając naszych czół, prosimy Ojca w niebie o to, by zaprowadzał porządek w naszych głowach. Często mówimy: „Puknij się w głowę”, kiedy chcemy powstrzymać kogoś od zrobienia jakiejś głupoty. Tak właśnie można przeżyć dosłownie początek znaku krzyża, prosząc: „Ojcze, ulecz moją głupotę”. To gest, który ma nas poprowadzić do źródła nas samych i ciągle nam uświadamiać, że mamy Ojca, który nad nami czuwa.

Na słowa „…i Syna…” dotykając serca, dotykamy też miejsca najbardziej bolącego, wystawianego na ciosy i wrażliwego. Dotykamy tego, co jest centrum i zasadą naszego życia. Oddajemy serce temu, który jest „cichy i pokornego serca”, mówiąc: „uczyń serca nasze na wzór serca swego”.

Na słowa „…i Ducha Świętego” dotykamy naszych barków. To na nie składa się wszelkie ciężary. Na nich Jezus niósł krzyż. Barki muszą unieść trudy i walki życia. Najpierw wołamy do Ducha Pocieszyciela, by nas pocieszył w naszych zmaganiach, potem prosimy Tego, który jest „mocą z wysoka”, byśmy unieśli te ciężary w postawie oddania się Bogu. Bo nikt inny jak Duch Święty nie nauczy nas tego lepiej.

Końcowe „…Amen” przypomina nam, że znak krzyża jest ostatecznie znakiem oddania siebie w ręce Boga Trójjedynego. Pytanie czy my – wykonujemy tez znak z taką właśnie świadomością i pragnieniem powierzenia się z dziecięcym zaufaniem Bożej opiece? Wszak jak przypomniał zaledwie we wczorajszej Ewangelii Chrystus: Zaprawdę powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego. (Mk 10,15)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji