CO MAMY CZYNIĆ?

Gdy Jan nauczał nad Jordanem, pytały go tłumy: „Cóż mamy czynić?”. On im odpowiadał: „Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni”. Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali Go: „Nauczycielu, co mamy czynić?”. On im odpowiadał: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono”. Pytali go też i żołnierze: „A my, co mamy czynić?”. On im odpowiadał: „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie”. Gdy więc lud oczekiwał z napięciem i wszyscy snuli domysły w sercach co do Jana, czy nie jest on Mesjaszem, on tak przemówił do wszystkich: „Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem. Ma On wiejadło w ręku dla oczyszczenia swego omłotu: pszenicę zbierze do spichrza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym”. Wiele też innych napomnień dawał ludowi i głosił dobrą nowinę. (Łk 3,10–18)

Jedni ludzie, patrząc na Kościół (zwłaszcza w Polsce), mówią o kryzysie. Inni nie mogąc ochłonąć z zachwytu, uważając nasz Kościół za potężną siłę.

A co Ty o tym myślisz?

Chciałbym przytoczyć pewną opinię na temat Kościoła, kogoś, kto przez wiele lat był i jest uznawany za autorytet i jak sądzę miał dużo lepszy ogląd sytuacji w Kościele niż inny przeciętny chrześcijanin.

Ten ktoś powiedział tak: „Z dzisiejszego kryzysu wyłoni się Kościół, który straci wiele. Stanie się nieliczny i będzie musiał rozpocząć na nowo, mniej więcej od początków. Nie będzie już więcej w stanie mieszkać w budynkach, które zbudował w czasach dostatku. Wraz ze zmniejszeniem się liczby swoich wiernych, utraci także większą część przywilejów społecznych. Rozpocznie na nowo od małych grup, od ruchów i od mniejszości, która na nowo postawi wiarę w centrum doświadczenia. Będzie Kościołem bardziej duchowym, który nie przypisze sobie mandatu politycznego, flirtując raz z lewicą, a raz z prawicą. Będzie ubogi i stanie się Kościołem ubogich. Wtedy ludzie zobaczą tę małą trzódkę wierzących jako coś kompletnie nowego: odkryją ją jako nadzieję dla nich, odpowiedź, której zawsze w tajemnicy szukali”.

Co myślicie o tej diagnozie i prognozie?

Jak myślicie, czyje to mogą być słowa?

Otóż słowa te wypowiedział przed pół wieku ks. Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI.

Bez względu czy uznamy te słowa za prorocze i czy się z  nimi zgadzamy czy też nie, przyzwoitość każe zbyt łatwo tej myśli nie lekceważyć.

Spróbujmy tę miarę przyłożyć do znanego nam z doświadczenia życia Kościoła (parafii, diecezji, Polski).

Czy wierzący w rzeczonej Winnicy stanowią mniejszość czy większość?

Zależy jaką miarę się przyłoży. Jeśli miarą będzie wizyta kolędowa, która w wielu parafiach już się zaczęła, to wyglądałoby, że wierzący stanowią mniejszość (przynajmniej w stolicy), bo coraz więcej jest drzwi, które się przed kapłanem nie otwierają.

Jeśli kryterium będzie dzisiejsza niedziela, która w parafii, gdzie posługuję jest początkiem rekolekcji adwentowych, to okaże się, mimo że sporo wiernych było dziś w kościele, zapewne więcej niż zazwyczaj (jak to bywa przy okazji rekolekcji), to jednak grupa tych, którzy byli w kościele była mniejsza od tych, którzy w kościele nie byli.

A gdyby kryteria trochę zaostrzyć? Nie jakoś bardzo, ale tak zwyczajnie i nawet czysto zewnętrznie – coniedzielna Msza Święta, codzienna modlitwa, wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych w piątek, spowiedź częstsza niż tylko raz do roku, na Wielkanoc, jak zalecają przykazania kościelne, to nie mam wątpliwości, że grupa ta okazałaby się jeszcze mniejsza.

A przecież to czysto zewnętrzne kryteria. Nie zaglądamy jeszcze do głowy, do serca, do prawdziwych przekonań, do wiary.

Józef Ratzinger mówił o wyprowadzce Kościoła z budynków zbudowanych w czasach dostatku.

Jeszcze się nie wyprowadzamy, robimy co się da, naprawiamy co możemy, ale bądźmy szczerzy, mamy coraz mniej możliwości utrzymania tych wszystkich budynków. Coraz więcej moich kolegów – proboszczów mówi mi, że po zapłaceniu wszystkich powinności (media, podatki, pensje dla pracowników etc.) zabrakłoby im zwyczajnie na doraźne prace remontowe, gdyby nie poprosili o kolejny, celowy datek swoich wiernych. Przyznać trzeba, że gdyby często nie było możliwości skorzystania z różnych funduszy i dotacji wiele z kościelnych budynków byłoby w ruinie.

Dzisiejsza Ewangelia opowiada nam o proroku – św. Janie Chrzcicielu. Osobiście jestem przekonany, że głos Józefa Ratzingera sprzed pól wieku, to także głos współczesnego proroka. Nie jest to jednak głos pesymistyczny, tragiczny, mówiący o upadku – jak niektórzy próbują go interpretować. Jak w przypadku każdego proroka, którego Bóg czyni swym świadkiem, to bardziej głos przestrogi!

Zresztą słuchając papieża Franciszka również często odnajdujemy w jego słowach jakąś tęsknotę za takim Kościołem: który może i „utraci wiele” ze swoich ziemskich dóbr, może pozostanie niewielki, ubogi, ale będzie to Kościół silny mocą wiary i Ducha Bożego, w którym ludzie odkrywać będą nadzieję, Kościół świadczący o Jezusie, do czego nade wszystko został powołany!

Możemy śnić o potędze, biurach i funduszach, ale tak naprawdę powinniśmy pragnąć właśnie tego – ubóstwa (nie mylić z dziadostwem!), bo właśnie ubóstwo czyniąc nas naprawdę wolnymi otwiera nas w pełni na moc Ducha Świętego i czyni nas dyspozycyjnymi wobec Jego prowadzenia.

Dlaczego dzisiaj gdy wielu ludzi myśli o Kościele to albo się śmieje, albo cisną im się na myśl niewybredne myśli, albo odwracają się plecami do tych, którzy go reprezentują? Jak często powodem tego jest jedno wielkie udawanie, które widzą albo nieporadność, albo brak serca jego przedstawicieli lub – co zarzucał św. Jan Chrzciciel a potem Jezus faryzeuszom – rozdźwięk między tym co mówią a jak żyją chrześcijanie.

Gdy nad brzegami Jordanu pojawił się prorok – Jan Chrzciciel, ludzie pytali go: „Co mamy czynić?” (Łk 3,12b) Wielu z nas z pewnością odnalazłoby się wśród tych, którzy przyszli do Jana z jednym z najważniejszych egzystencjalnych pytań.

Dzisiaj Bóg mówi do nas głosem innych proroków. Pytanie tylko czy ich słuchamy? Czy pytamy szczerze: „Co mamy czynić?”

To jest na wskroś adwentowe pytanie! Jeśli nic nie zrobimy, jeśli nie postawimy sobie tego pytania, jeśli nie będziemy szukać odpowiedzi, to nigdy nie wejdziemy na drogę nawrócenia, do której wzywa nas Ewangelia. A bez niego nasze chrześcijańskie świadectwo nigdy nie będzie autentyczne.

Tydzień przed Bożym Narodzeniem to chyba dobry moment, by się zastanowić nad tym, w jaki sposób przygotować się na przyjście Jezusa, bo bez spotkania z Nim trudno mówić w ogóle o nawróceniu czy świadectwie chrześcijańskiego życia. Dlatego może ważniejszym pytaniem jest, czy w ogóle kiedykolwiek w swoim życiu tak prawdziwie spotkaliśmy Pana Boga.

Wielu zapyta z pewnością: Jak to zrobić? Dla Jana Chrzciciela drogą do spotkania Pana Boga jest proste, porządne i dobre życie otwarte na Bożą obecność przychodzącą w słowie Bożym i w wydarzeniach odczytywanych w duchu wiary. Nic więcej.

Inny współczesny prorok, także Niemiec z pochodzenia pisał: „Chrześcijanin XXI wieku albo będzie mistykiem, albo go w ogóle nie będzie”. To słowa Karla Rahnera, jednego ze współczesnych pisarzy katolickich. Dla jednych to opinia dość bulwersująca, dla innych utopijna (ale czyż wszystkich proroków nie posądzano o to!?). Idąc torem myślenia tego niemieckiego teologa trzeba by powiedzieć, że skoro chrześcijanin, to i Kościół! Kościół bardziej mistyczny! Czy nie marzy się on wielu z nas!?

Innymi słowy idąc za przestrogą św. Jana Chrzciciela z dzisiejszej Ewangelii a potem za myślą Ratzingera czy Rahnera można powiedzieć, że ocaleją ci, którzy naprawdę spotkali Chrystusa, więcej którzy potrafią postawić Go naprawdę w centrum swojego życia. Nie na chwilę, nie na godzinę w tygodniu spędzoną na Mszy świętej, ale jak to mówią moi uczniowie na forever!  Ocaleją ci, którzy postawią na wiarę, na duchowość, na łaskę i prawdę.

Ocaleją ci, którzy zrezygnują z przywilejów i nie będą flirtować ze światem.

Ocaleją ci, którzy będą potrafili prawdziwie spotkać się z innymi wierzącymi szukając tego co wspólne w Piśmie Świętym i w odkrywaniu Bożej woli.

Ocaleją ci –   Ratzinger nie mówi o tym wprost, ale wiąże się to z jego opisem – którzy będą potrafili swoją wiarę uczynić znakiem i drogowskazem dla innych.

To nie jedna z opcji, jaką daje nam Ewangelia, to absolutna konieczność, na miarę być albo nie być.

Pisząc to nie mam na myśli jakichś specjalnych okazji czy sytuacji. Mam na myśli normalności szarego dnia. Historię dnia powszedniego pisaną wiarą, postawieniem Chrystusa na pierwszym miejscu i posłuszeństwem Jego woli we wszystkim. Bez tego nie można być świadkiem! Bez tego w zasadzie nie można być prawdziwym chrześcijaninem!

W przeciwnym razie nasze chrześcijaństwo będzie bezowocne. I nic nie pomoże, że będziesz mówił codziennie do Jezusa: „Panie, Panie…” (por. Mt. 7,21)

Naszym programem na życie ma być wola Ojca, który jest w niebie. (o tym też mówi Jezus w powyższym wersecie) A wolą Boga jest to byśmy żyli wiarą tak intensywnie i tak prawdziwie, że nasze życie będzie świadectwem tej wiary i nie będzie trzeba tego udowadniać, będzie to po prostu widać!

„Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami…” (por. Dz 1,8) To jest wezwanie i obietnica Jezusa. Duch Święty zstąpił i nieustannie zstępuje. I jak jest?

Przeczytałem ostatnio napis, który ktoś umieścił na plakacie zapowiadającym temat obecnego roku liturgicznego w Kościele, który brzmi: „W mocy Bożego ducha”. Zaś napisany czerwonym markerem komentarz brzmiał: „W Kościele już dawno nie ma ani Ducha, ani mocy, ani świadectwa!” Pomyślałem sobie wtedy, że zamiast wkurzać się na tego „antyklerykała” warto zatrzymać się i zapytać, czy w tym, co pisze nie ma choć trochę racji? Nie mam wątpliwości, że Duch Boży w kościele jest i działa, bo w przeciwnym razie już by tego Kościoła nie było. Może jednak warto pytać: dlaczego nie potrafimy innym pokazać tego Ducha, tej mocy i świadectwa!? Co mamy czynić, żeby to się zmieniło? Żeby nasze chrześcijaństwo miało znowu moc przekonywania…

Co mamy czynić? Co mam czynić ja?

Niech ostatni tydzień adwentu i zabiegania wokół przygotowań do świąt nie zwolnią nas przypadkiem z poszukiwania odpowiedzi na to pytanie i czynienia tego, do czego Bóg nas zaprasza swoim słowem i swoimi natchnieniami.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji