Refleksja przy okazji...
Dzisiaj szczególny dzień na mapie adwentowego czuwania: Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, więc pozwólcie, że idąc za natchnieniem z dzisiejszej porannej medytacji podzielę się z Wami refleksją:
„Niech mi się stanie według Twego słowa”. [Łk 1, 38]
Od kiedy pamiętam moja droga życia duchowego była przepełniona obecnością Maryi. Takie doświadczenie wiary wyniosłem z domu rodzinnego, w tym z obrazu życia moich rodziców chrzestnych, zawsze obecnych w moim życiu, jako jej niezwykłych świadków wiary i miłości, choć każde z nich tę wiarę przeżywało na swój, bardzo różny sposób.
Piszę o tym, bo kiedy miałem okazję stawiać pierwsze kroki w doświadczeniu medytacji, to również w sposób – jak mi się wydaje naturalny – przyglądałem się Maryi. Jej zgoda na realizowanie się w Jej życiu woli Bożej była dla mnie najlepszą szkołą posłuszeństwa Bogu i zaufania Bożym planom. Nie zawsze je – co oczywiste – rozumiałem, ale przypatrując się Maryi jak w ciszy przyjmuje to, co dzieje się w Jej życiu, również to, co bolesne i co nie zawsze po ludzku rozumiała, chciałem zawsze uczyć się od Niej jak żyć.
Dlatego też tak mocno odcisnęło się w moim sercu świadectwo o. Josepha Marie Verlinde, założyciela Wspólnoty Świętego Józefa, którego spotkałem w Częstochowie w roku 2000 i który opowiadał, jak jego doświadczeniu medytacji realizowanej wówczas w ramach medytacji Transcendentalnej Ramany Maharshiego zaczęły towarzyszyć wizje kobiety, w której wiele lat później rozpoznał Maryję i która uratowała go, przywracając na nowo chrześcijaństwu.
Ja również pierwsze kroki w swoim doświadczeniu medytacyjnym rozpocząłem w tradycji dalekiej od chrześcijańskiej, mając wówczas dość luźny kontakt z Kościołem. Zafascynowany tradycją Wschodu i zapatrzony w mojego starszego o dziesięć lat brata, który praktykował medytację od kilku lat, wśród jego przyjaciół z aśramu znalazłem swoich pierwszych nauczycieli medytacji. Droga odkrywania na powrót Kościoła katolickiego i jego bogactwa duchowości była w moim przypadku mniej burzliwa niż ojca Verlinde a wręcz powiedziałbym łagodna. Niemniej patrząc wstecz nie mam wątpliwości, że była to droga, w której ważna rolę odegrała Maryja…
Maryi zawsze towarzyszyło przeświadczenia, że Bóg jest Miłością i z tego przeświadczenia, z tej niezłomnej wiary, czerpała siłę i odwagę do życia miłością i do zgody na to, co Bóg dla Niej przygotował.
Dzisiejsza uroczystość zaprasza nas do zatrzymania się nad tajemnicą Maryi, która przychodzi na świat bez grzechu, po to, aby przypominać nam nieustannie jakie jest nasze powołanie.
Co więcej, lekcja dzisiejszej Ewangelii uświadamia nam, że Maryja przyjęła Syna Bożego w imieniu nas wszystkich i dla nas wszystkich (także w imieniu tych, którzy Go dotąd nie przyjęli i nie odnaleźli)! Jednak nie chodzi tu o samo przyjęcie Jezusa w perspektywie wiary, ale o coś znacznie ważniejszego: Niepokalana i bezgrzeszna Maryja również w tym sensie uosabia sobą nas wszystkich, że jest proroczym znakiem, proroczą obietnicą tej bezgrzeszności ostatecznej, do której w życiu wiecznym Bóg doprowadzi nas wszystkich. I na tę nadzieję nieustannie pragnie nas otwierać czas adwentu.
Można znaleźć wśród krytyków dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny takich, którzy uważają, że ten dogmat oddala Maryję od nas, zwykłych śmiertelników i grzeszników i wręcz uniemożliwia Jej naśladowanie. Tymczasem nic bardziej mylnego – jak mi się wydaje.
Gdyby taka obawa była słuszna, trzeba by ją odnieść również do Jezusa Chrystusa, którego poczęcie w ludzkiej naturze niewątpliwie było bezgrzeszne i który przez całe swoje ziemskie życie nigdy nie popełnił grzechu a przecież – jak sądzę – niewielu ma wątpliwości, że przeżył On swoje życie w najbardziej pełny i najbardziej głęboki sposób jako człowiek, ze wszystkimi doświadczeniami towarzyszącymi człowieczeństwu (z wyjątkiem grzechu). Czy jednak można powiedzieć, że bezgrzeszność uczyniła to doświadczenie życia Jezusa na ziemi mniej ludzkim? Moim skromnym zdaniem nie. Gdyż to grzech jest tym, który najbardziej wykorzenia nas właśnie z tego, co ludzkie. Jest tak dlatego, że z perspektywy stworzenia grzech jest czymś obcym ludzkiej naturze.
I podobnie jest z Maryją. Jej bezgrzeszność uczyniła Jej życie wolnym od rozdwojenia, którego źródłem jest grzech. I uczy nas, że nasze doświadczenie może być również podobne. Nie z powodu naszego niepokalanego życia, którego niestety nie posiadamy, ale na skutek działania tej samej łaski, która Ją zachowała od grzechu.
Św. Paweł napisze: „Tam gdzie wzmógł się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska” [Rz 5,20] A to oznacza, że dzięki otwarciu na łaskę i zgody na jej działanie my także możemy unikać grzechu i doświadczyć życia wolnego od rozdwojenia; życia całkowicie skoncentrowanego na Chrystusie i Jego miłości do nas. To właśnie przekonanie o tej miłości staje się dla nas najlepszą motywacją do tego, by nie pozwolić grzechowi zatruwać naszego serca i naszego życia.
Maryja pokazuje nam całą sobą jak piękne może być życie bez grzechu, piękne w swojej prostocie, w swojej codzienności. Zawsze uderza mnie fakt, że życie Maryi przez sam fakt wolności od grzechu nie stało się jakimś nadzwyczajnym życiem. Kiedy przyglądamy się przez pryzmat Ewangelii Jej codzienności w małym Nazarecie, to łatwo dostrzec, że jest ona szara i zwyczajna. A jednak jest w tym cichym życiu Maryi piękno, które mnie zawsze urzekało i które też widzi i miłuje Bóg. Maryja potrafi dostrzec niezwykły dar w tym, że Bóg wchodzi ze swoją łaską w Jej zwyczajne życie. I w tym sensie staje się dla nas Nauczycielką zwykłego życia, nieustannie otwartego na Bożą obecność i Bożą miłość, która jest także naszym udziałem. A codzienna medytacja pozwala mi jedynie nie przeoczyć tego faktu.
Komentarze
Prześlij komentarz