Wiara skonfliktowana

Nie celuję ku wyżynom, celuje ku głębinom. Nie ku temu, co wyniosłe i spektakularne, lecz ku temu, co pokorne i wcale niegodne pozazdroszczenia, i nieatrakcyjne, i nijakie. [Z listu Mertona do opata Jamesa Foxa]


Czasem pytają mnie, czy chrześcijanin może być osobą, która żyje w konflikcie wewnętrznym? Oczywiście wszystko zależy jakiego rodzaju jest to konflikt. Niemniej widomo, że wielu świętych przeżywało w swoim życiu konflikty i rożnego rodzaju zmagania (nieraz bardzo dramatyczne), ale widziane z perspektywy wiary i przeżywane w bliskim kontakcie z Bogiem stawały się często punktem wyjścia dla duchowego wzrostu, choć niejednokrotnie zmuszały do radykalnych wyborów.

Również Thomas Merton znany był ze swoich wewnętrznych konfliktów, o których bardzo szczerze pisał, ale które co ważniejsze potrafił zintegrować i przezwyciężać dzięki swemu poszukiwaniu Absolutu. Także dzielenie się nimi z innymi na piśmie sprawiało, że na wiele z nich potrafił spoglądać z dystansem umożliwiającym mu zdrowy krytycyzm i szersze spojrzenie na to, co było jego osobistym doświadczeniem.

Dzisiaj przeżywamy właśnie rocznicę, kiedy Thomas Merton po raz pierwszy (7 grudnia 1941 roku) przekroczył bramę klasztoru trapistów Gethsemani w stanie Kantucky, po to by z tego zamkniętego i kontemplacyjnego klasztoru promieniować z wielką mocą na współczesny świat.



„Wszystko i nic” [Todo y nada] – to jedno z najbardziej znanych i zarazem najbardziej stanowczych stwierdzeń św. Jan od Krzyża. Stwierdzenie stanowcze, które w najkrótszy i  najbardziej typowy sposób ukazuje autentyczny i pełen paradoksów styl, jakiego św. Jan używa w swoich pismach.

Merton, który zaczytywał się w pismach tego średniowiecznego hiszpańskiego mistyka i który w jego pisarstwie widział tragiczną sprzeczność i dramat, z jakim sam się borykał w swoim powołaniu i którego na swój sposób wcześniej czy później doświadcza każdy człowiek duchowy zaopatrzył to słynne stwierdzenie swoim komentarzem:

Todo y Nada. Wszystko i nic. Te dwa słowa to cała teologia św. Jana od Krzyża. Todo - wszystko - to Bóg, który zawiera w sobie w sposób znakomity wszelkie doskonałości wszystkich rzeczy. Dla Niego zostaliśmy stworzeni. W Nim posiadamy wszystkie rzeczy. Lecz aby posiąść Tego, który jest wszystkim, musimy wyrzec się posiadania każdej rzeczy mniejszej od Boga. Wszystko, co widzimy, poznajemy, z czego się cieszymy, co posiadamy w sposób skończony, wszystko to jest mniejsze od Boga. Każde pragnienie poznania, posiadania, bycia, nie mające za swój cel Boga, musi być zaciemnione. Nada!
(Merton, Szukanie Boga)

Merton, który z pasją poszukiwał Absolutu w głębi swego jestestwa żywił przekonanie, o bezużyteczności wysiłku ludzkiego, o nieistnieniu takiego autentycznego języka, który mógłby tak naprawdę oddać prawdę o Bogu. Podobnie myślał o tym św. Jan od Krzyża, który właśnie z tego powodu używał do mówieni o Bogu języka poezji.

Merton nosił w sobie z jednej strony świadomość a z drugiej wdzięczność, za świadomość, że tylko Bóg może mu dać całkowita odpowiedź na jego pragnienia, na poszukiwana przez niego pełnie istnienia. Jego nieugięty charakter kazał mu wierzyć, że Absolut i relatywizm, że wszystko i nic są nie do pogodzenia. Dlatego przeżywał sytuację konfliktową. W raz z wstąpieniem do trapistów zaczął przeczuwać pewna harmonię, dzięki regule św. Benedykta, na której oparty był zakon i która nadawała jedność jego życiu i głębokiemu pragnieniu życia tylko dla Boga a jednocześnie wydawało mu się to nie do pogodzenia z jego pisarską działalnością, która szczerze pragnął porzucić, po to by całkowicie zniknąć w Bogu, a która paradoksalnie tego mnicha zamkniętego za murami jednego z najbardziej rygorystycznych klasztorów kontemplacyjnych uczyniła jednym z najbardziej znanych pisarzy duchowych XX wieku.



Dążę do tego, żeby stać się niebytem, zostać zapomniany. [ z listu do opata Jamesa Foxa, 1949]

Z czasem jednak, na zupełnie innym poziomie odnajdzie wszystko, czego definitywnie się wyrzekł.
Kolejny konflikt to pragnienie samotności, które walczy w nim z życiem cenobity, we wspólnocie, która w tamtym okresie wynosiła w Gethsemani (w klasztorze, w którym przebywał w stanie Kentucky) ponad trzystu mnichów i gdzie jak sam często skarży się ciężko znaleźć chwile samotności i przestrzeń by nią oddychać. Stąd będą wynikały jego próby poszukiwania większej samotności najpierw wśród kartuzów lub kamedułów, do których pragnął się przenieść (zabiegał nawet o to w Stolicy Apostolskiej, ale jego przełożeni nie wyrażali na to zgody) a następnie w poszukiwaniu pustelni, którą udało mu się ostatecznie znaleźć na terenie własnego klasztoru, w lesie, który okalał zabudowania klasztorne. Warto nadmienić, że nie było to wówczas wcale łatwe (a klasztory przed soborowe zapatrywały się na takie pomysły z dużo większa rezerwą niż współczesne, traktując takie pragnienia nierzadko jako dziwactwa zakonnika). Bez wątpienia Merton mógł spełnić swoje pragnienie dzięki przychylności swojego opata Jamesa Foxa, który rozumiał jego aspiracje do życia pustelniczego, gdyż sam, już po śmierci Mertona przeniósł się do pustelni.

Merton jest w istocie przez całe swoje życie targany pragnieniem znalezienia większej samotności, ażeby dzięki temu móc jeszcze bardziej zbliżyć się do Boga.
Jeden z jego przyjaciół ojciec Porion, kartuz, który korespondował z Mertonem i nawet gotów był mu pomóc w przeniesieniu do kartuzji, gdy pełnił rolę jednego z generalnych przełożonych kartuzów w Rzymie pisze o tym pragnieniu w taki sposób: „ Większość ludzi znajduje równowagę działając, tworząc; zaś życie w pełni kontemplatywne wymaga szczególnej łaski i wierności. Wymaga także określonej dojrzałości i duchowej pełni, którą rzadko się spotyka u nowo nawróconych” (Warto nadmienić w tym miejscu, że Merton był świeżym konwertytą przed wstąpieniem do zakonu. Wprawdzie jego rodzice byli protestantami, ale on sam nie wyniósł z domu wychowania religijnego i określał siebie jako ateistę, gdy pytano go o wiarę w jego dorosłym życiu przed nawróceniem, które dokonało się dopiero na trzy lata przed jego wstąpieniem do trapistów – wówczas to dopiero przyjął chrzest).



Ostatecznie Merton zrozumie, że pierwotne pragnienie zmiany zakonu na inny o jeszcze bardziej radykalnej regule zrodziło się w jego sercu jako dar i zachęta, żeby iść w głąb życia duchowego w tym miejscu, w którym się znajduje i aby umożliwić jeszcze głębsze zjednoczenie z Bogiem Choć początkowo przepłacił złym samopoczuciem i cierpieniem brak zgody przełożonych na przeniesienie do kartuzów lub kamedułów.

Potrzeba było czasu, zanim mógł z prawdziwą wolnością serca napisać: Trzeba w istocie rozróżnić wśród pragnień danych przez Boga te pragnienia, których realizacji od nas wymaga, od tych, których realizacji nie wymaga, lecz dane są duszy po to, ażeby postępowała bardziej na drodze zjednoczenia z Bogiem. […] Pragnienia te dokonują wielkiego dobra, nawet jeśli nie mogą być zrealizowane nie z naszej winy, lecz dlatego, że Bóg nie chce, aby zostały zrealizowane. Tak więc wywołują one wielką żarliwość serca i ducha, całkowite oddanie, tęsknotę, miłość, ale tez wielkie uniżenie i pokorę. Dzięki temu czynią więcej dobra dla duszy niźli wówczas, gdyby zostały, z Bożą pomocą zrealizowane. [Myśli w samotności]

Merton przez długi czas nie dostrzegał tego delikatnego problemu duchowego prowadzenia. Rozwiązał go w ten sposób, że prosił o pustelnicze życie. I dopiero z jego perspektywy zaczął na wiele spraw spoglądać inaczej. Ostatecznie jednak jego osamotnienie do końca było bardzo umiarkowane, gdyż przerywane tysiącami listów, które dostawał, książkami, które pisał a wreszcie i wizytami gości, którzy wcale nie rzadko, jak na tego typu klasztor przekraczali próg jego pustelni.



Na koniec do tego wszystkiego dodajmy jeszcze jeden konflikt pomiędzy Bogiem a światem, natura i łaską, pomiędzy duchem a ciałem, który dawał mocno o sobie znać w życiu Mertona zgodnie z tym o czym pisze św. Paweł w siódmym rozdziale Listu do Rzymian. Świadomość konfliktów, z którymi Merton zmagał się przez całe swoje życie i które bynajmniej nie ucichły, gdy przekroczył bramy opactwa Gethsemani pokazuje jak złożoną osobowością był o. Ludwik (takie bowiem imię zakonne przyjął). W istocie jednak właśnie ów „stan mniszy” pozwolił mu ostatecznie dojść do określonej jedności, której całe życie poszukiwał, zaś wewnętrzna walka, konflikty i sprzeczności powoli godziły się i uspokajały.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa