Merton - poszukiwacz i przewodnik


No dobra, trzeba by coś napisać, jak obiecałem. Choć pisanie wcale nie jest takie łatwe, jak się ma w sobie jeszcze trochę odpowiedzialności za słowo, choć to coraz rzadsza dzisiaj cecha…

Miałem okazję uczestniczyć w pewnej konferencji na temat współczesnych osiągnięć nauki.  Sporo mówiono o tym, co określa się w filozofii nauki mianem redukcjonizmu. Pomyślałem sobie w sercu, że szkoda trochę tych ludzi (nauki?), którzy spłycają swoja wizję świata jedynie do jednego wymiaru, oglądając go z jednego (jedynego ich zdaniem uzasadnionego) punktu widzenia, nie dopuszczając (ze strachu a może z innego powodu innych). Upraszczam oczywiście, ale słuchając wywodów niektórych z tych tzw. filozofów, którzy boją się wszystkiego co wiąże się z holizmem, znowu pomyślałem sobie o Mertonie, który zawsze szukał obrazu całości…


I pomimo tego, że te jego poszukiwania zaprowadziły go na Wschód ( w dosłownym i w przenośnym tego słowa znaczeniu), co inni mu zarzucali, jako zbytnie zachłyśnięcie się nim i jego kulturą i duchowością, to nigdy nie zmieniło to jego niezwykłej otwartości, która choć pewnie zawsze wiąże się z ryzykiem, to przecież jest cecha ludzi poszukujących. „Szukajcie a znajdziecie…” [Łk 11, 9]

Może to paradoks owych poszukiwań, ale poznałem wielu ludzi, którzy musieli zawędrować na Wschód, żeby tam na nowo odkryć fenomen własnej wiary, fenomen chrześcijaństwa i Chrystusowego nauczania.
Kocham Wschód za ich filozofię a posteriori, wedle której podchodzą do życia i do różnego rodzaju doświadczeń. Myślę, że moglibyśmy się od nich dużo w tym względzie nauczyć...



Po rzeczonej konferencji ma jedno wrażenie, że w oczach ateisty ludzka egzystencja nie ma sensu. Żaden klucz nie pasuje do zamka…
Tymczasem Chrystus przyszedł po to, aby dać nam klucz, który otwiera wszystkie zamki. To klucz uniwersalny. Odnalezienie tego klucza a raczej dostrzeżenie go po wielu latach poszukiwań objawiło Mertonowi sens jego życia. Później uzna, że wskazywanie na ten klucz innym będzie jego zadaniem.
Dlatego Merton podkreśla, że potrzebna jest nam praca, nad tym aby szukać pojednania ze sobą, z Bogiem, z innymi ludźmi i wreszcie ze światem. Na tym polega prawdziwe nawrócenie. Jedność wewnętrznego życia stanie się odtąd jego celem. Merton cale swoje mnisze życie będzie poświęcał temu zadaniu: poszukiwaniu wewnętrznej jedności. I myślę, że w tym względzie może być naszym przewodnikiem.



Pierwszym krokiem do tego jest uwierzyć w to, że zostaliśmy umiłowani przez Boga i że ta miłość ma moc przemieniającą, że nawet śmierć potrafi ona przemienić w życie. To Bóg dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Św. Jan Chrzciciel nie mylił się gdy mówił w Ewangelii: „Idzie za mną Mocniejszy…” [Mk 1,7]
Chrystus przynosi nie tylko określona wizję świata – to że istnienie pojednanie, że możliwa jest jedność, o którą zresztą prosi i za którą oddaje swoje życie, ale też objawia w pełni swoją przemieniająca moc w miłości.

Merton przypomina Zacheusza z Ewangelii według św. Łukasza [por. 19,1-10]. Merton uzasadni potem swoje spojrzenie: Jeżeli Bóg miłuje takiego grzesznika jakim jest Zacheusz-Merton, to znaczy, że Bóg nie jest daleki, obojętny, nie jest strażnikiem. Nie! On jest Tym, który nań spojrzał, umiłował i zaprosił do bardzo osobistego spotkania z nim i do przyjaźni.



Jest jeden tylko warunek, miejscem tego spotkania jest wnętrze człowieka, który musi się odważyć otworzyć je przed Jezusem. Resztę zostawić Jemu.
Jeżeli Bóg kocha Zacheusza, to i on także musi go kochać, miłość za miłość: „Daję Ci wszystko, co mogę Ci dać, Panie”, mówi Zacheusz.

My także musimy odkryć wiele bogactw, które znajdują się na polu naszego życia, tak jak odkrył je Merton. Oczywiście, trzeba zadać sobie pewien trud, poruszyć ziemię, to znaczy działać powoli, lecz wytrwale systematycznie. Na tym polega życie duchowe. Ale ten, kto szuka, kto nie boi się owego trudu wkrótce znajdzie kilka bryłek złota, które świadczyć będą o tym,  że w tym właśnie kierunku należy drążyć, żeby znaleźć skarb zakopany w ziemi (naszego jestestwa): zjednoczenie z Bogiem.

Warto jednak na tej drodze mieć przewodnika i takim bez wątpienie jest Tomasz Merton. Oczywiście uczynienie tego wymaga od nas pokory, gdyż to ona czyni nas zdolnymi do przyjęcia i to z wdzięcznością pomocy, tym bardziej, że jest to pomoc tych, którzy przeszli już tę drogę. Istnieją bowiem rejony, w które nie należy zapuszczać się samemu, bez przewodnika. Zawsze opłaca się pytać ludzi, którzy posiadają światło i którzy sami czegoś doświadczyli [a posteriori].

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji