Podróż wgłąb siebie

Wśród praktyk, na które wskazuje Chrystus u progu czasu Wielkiego Postu jest ta jedna, która wydaje się być bezwzględnie najważniejszą, która jest fundamentem, z którego wyrastają wszystkie inne praktyki, wybory czy postawy chrześcijanina. Nie trudno zgadnąć, że pisząc te słowa mam na myśli modlitwę. Ale modlitwę rozumianą nie jako przymus czy obowiązek lecz jako relację przyjaźni, jako spotkanie dwóch osób w miłości (Boga i człowieka). Może nie zawsze jest to spotkanie łatwe, może niejednokrotnie wymagać od nas wysiłku czy ofiary (żadna zresztą miłość nie jest przecież pozbawiona tych cech). Lecz tylko wówczas, gdy to spotkanie będzie dokonywało się w wolności, będzie chciane, będzie wypływało z zaangażowania serca ma szansę stać się źródłem motywacji dla naszych wyborów, dla budowania naszych relacji z innymi, dla uczenia się nowego patrzenia na rzeczywistość a wreszcie dla podejmowania wysiłku wyboru dobra czy walki ze złem w nas i wokół nas.

Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. [Mt 6, 1-8]

W tym fragmencie ukryta jest jeszcze jednak wskazówka. Modlitwa, która wydaje się być najbardziej owocna jest ta, która dokonuje się nie w wielości słów, ale ta, która zatopiona jest w oceanie ciszy i w głębi swojego jestestwa. Choć wbrew pozorom taka właśnie modlitwa bywa najtrudniejsza.





Czym jest modlitwa w ciszy, jak nie dotykaniem Boga przez wiarę?
Spotkaniem z Tym, który mieszka w Tobie.
A to dlatego, że Bóg jest...
Jest w każdym człowieku, nawet grzesznym czy niewierzącym.
Taka jest prawda, można jej nie przyjmować, można jej zaprzeczyć, ale nie można jej zmienić.
Niektórzy boją się tej prawdy, uciekają przed nią, bo Bóg zawsze będzie ich niepokoił. Ale jest to niepokój wyrastający z miłości, która nie rezygnuje nigdy z człowieka a z drugiej strony ze świadomości, że na te miłość się niewystarczająco odpowiedziało lub ją zdradziło.
Lecz uznanie tej prawdy jest początkiem modlitwy wewnętrznej.
Bóg jest we mnie, w moim wnętrzu. To tam powinienem go szukać. To tam mogę go dotknąć.
Bóg nie jest gdzieś poza mną...
Wiele modlitw, jakimi posługuje się wielu ludzi wydają się właśnie tak ukierunkowywać nasze myślenie. Mówię do Boga, który jest poza mną. Może stąd wynika częsty brak ich skuteczności. Prawdziwa modlitwa, to rozmowa skierowana do naszego serca, do tego, który jest bliżej nas niż my sami siebie. Taka modlitwa nie tylko dociera do tego niezwykłego Adresata, ale ma moc przemieniać nas, gdyż zanurza nas całych w swoją stwórczą rzeczywistość, rzeczywistość, w której moje marne ludzkie wysiłki łączą się ze stwórczą i odnawiająca mocą Boga. Ale Jemu nie trzeba więcej. Gdyby wasza wiara była jak ziarnko miałaby moc dokonywania rzeczy niezwykłych. [por Łk 17,6]


Oczywiście wszystko może stać się miejscem obecności Boga, ale jako największy Oblubieniec objawia się On właśnie tam - we wnętrzu mojego serca, na dnie mojej duszy. Nigdzie zatem nie muszę się udawać, żeby Go odnaleźć.
Dlatego On zaprasza nas, byśmy mieli odwagę by wyruszyć w głąb naszego jestestwa, tam gdzie On mieszka, gdzie żyje, gdzie Jego serce tętni miłością do mnie. Jest to podróż, która może okazać się najpiękniejszą podróżą życia.




Czas wielkiego Postu to dobra okazja by wyruszyć w te podróż. Jeśli nie po raz pierwszy to na nowo. Żadna bowiem inna podróż życia nie niesie ze sobą tylu niespodzianek i tylu niezwykłych doświadczeń, co ta.


Współczesny człowiek nie jest przyzwyczajony do przebywania w ciszy. Dotyczy to także przebywania z Bogiem ciszy modlitwy, tzn. bez słów. Woli coś mówić. Cokolwiek. Woli "prowadzić" dialog, przedstawiać potrzeby Kościoła, świata i swoje własne. Wtedy ma świadomość, że "coś zrobił", aktywny, "nie marnował czasu". Że "zajmował się Bogiem" i Jego sprawami.
Tymczasem na modlitwie wewnętrznej to wszystko trzeba właśnie zostawić...
Trzeba całkowicie zamilknąć i otworzyć swoje duchowe anteny na Obecność Trójjedynego.
Trzeba NIC NIE MÓWIĆ, a za to pozwolić Bogu działać!
Bo ten czas należy do niego!
Trzeba pozwolić "dać się przemieniać" przez Niego i na Jego obraz.
I to jest właśnie trudne.
Do tego nie jesteśmy przyzwyczajeni...
Człowiek nie lubi oddawać inicjatywy Bogu. Nie chce by Ten działał w jego wnętrzu i przemieniał Go a przynajmniej bez uwzględnienia ludzkiej wizji tej zmiany. Oczywiście człowiek nie przyzna się do tego wprost, ale w podświadomości wie, że Bóg może być "niebezpieczny", że jest "nieobliczalny", że może namieszać w ludzkim życiu, gdyby Mu dać wolną rękę i uczynić coś, czego byśmy wcale nie chcieli.
Może dlatego modlitwa w ciszy niesie ze sobą ryzyko i nie jest zbyt popularna.
Lecz jeśli ktoś chce naprawdę zostać przemieniony nie może się to dokonać bez ryzyka otwarcia na Jego działanie w naszym życiu. I może czas Wielkiego Postu to dobry czas, by podjąć to ryzyko.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji