Uzdrowienie wewnętrzne

Oooo, wygląda na to, jakby blog wziął sobie wolne:-) No cóż, jemu też się przydaje chwila wytchnienia. I Najwyraźniej okazała się skuteczna, bo ostatnio nie chciały mi się wklejać obrazki, ale kiedy odpoczął wrócił do pełni sił i posłuszeństwa.



To, co nas najmocniej porusza, zazwyczaj bardzo silnie oddziałuje na nasze zmysły. Najbardziej żywo rysuje się w naszej pamięci to, co widzą nasze oczy, czego dotykają ręce i co słyszą uszy. W rzeczywistości jednak to, co największe i najważniejsze dotyka naszego wnętrza — tego, czego nie widać.
Dla wielu ludzi, zwłaszcza młodych, wydarzeniem, które wyciska głęboki ślad na ich życiu i pozostaje swego rodzaju punktem odniesienia na długie lata jest na przykład piesza pielgrzymka na Jasną Górę. Wysiłek, niekiedy ogromne zmęczenie, zmieniająca się pogoda, jedzenie i oczywiście spotkani na trasie ludzie — wszystko to razem wzięte tworzy pewną niezwykłą całość, która — sama będąc czymś zewnętrznym — niezwykle mocno dotyka serca każdego z pielgrzymów. Dla wielu ta ogromna ilość zewnętrznych przeżyć staje się swego rodzaju gruntem dla duchowej prze-miany lub przynajmniej dla jakiegoś wzmożonego otwarcia się na Pana Boga.
Ewangelia dzisiejszej niedzieli także łączy w sobie to, co widoczne dla oczu i to, co ukryte jest w sercu. Widzimy ludzi, którzy są zaniepokojeni słowami Pana Jezusa, zastanawiają się: „Któż może odpuszczać grzechy, jeśli nie Bóg sam jeden?” Odpowiedź Chrystusa na ich wątpliwości jest bardzo zdecydowana. Aby pokazać, że ma moc odpuszczania grzechów, mówi do paralityka „wstań” i każe mu iść do domu. W tym krótkim opowiadaniu widać wyraźnie, że uzdrowienie jest jakby na marginesie całego wydarzenia. W gruncie rzeczy jest to tylko pretekst, żeby pokazać, iż największy cud dokonuje się w samym człowieku, w jego sercu. Zewnętrzna radość i widoczne szczęście tego, który jeszcze niedawno był chory i nie mógł się poruszać, biorą się z tej przemiany, którą jest oczyszczenie z grzechów i przybliżenie się do Boga.
Ale obok uzdrowionego paralityka, bohaterami dzisiejszej Ewangelii jest także tych czterech, którzy przynieśli go do Jezusa. Uczynili wszystko, co było możliwe, a Jezus – jak słyszymy -  widząc ich wiarę uzdrowił chorego (Mk 2, 5).
To pokazuje jak wielka moc ma nasze wstawianie się do Boga z innymi i nasza pomoc innym w dotarciu do Chrystusa. Nieraz wydaje nam się, że jakaś sytuacja, której jesteśmy świadkami jest niezmienna, nic nie da się poradzić, bo syn alkoholik, bo dzieci czy wnuki nie chodzą już do kościoła, bo jakąś rodzinę dotyka dramat choroby, bezrobocia lub jakieś inne trudne doświadczenie. Czy Pan Bóg nie mówi przez słowa Pisma świętego: Proście a otrzymacie” [J 16,24], „Jedni drugich brzemiona noście” [Gal 6,1] czy wreszcie „U Boga nie ma nic niemożliwego” [Łk 1,37]. 
Ile razy idziemy do Jezusa, zastanówmy się: kogo chcemy do Niego przynieść? Wokół jest przecież wielu duchowych paralityków, którzy nie mogą lub nie chcą sami przyjść po uzdrowienie. Nie musimy z powodu tłumu odkrywać dachu, aby dostać się do Jezusa. Mamy łatwy dostęp pod sam krzyż, z którego płyną uzdrawiające i zbawiające łaski na nas i na innych, każda Eucharystia jest taką szansą stanięcia pod krzyżem.
Kogo przynoszę ze sobą do Chrystusa? Bóg nigdy nie stawia nas przez przypadek na duchowej drodze drugiego człowieka. Nieraz Bóg tak łączy ludzi, że jeden dźwiga ciężary  drugiego. Chory współmałżonek, trudne charaktery dzieci, starzy i schorowani rodzice, trudni do zniesienia sąsiedzi czy współpracownicy... Trzeba także chcieć  ich przynieść do Jezusa, nie tylko moje sprawy czy moje problemy.  Jednym ze znaków naszej wiary jest troska o innych, wyrażana modlitwą.
A jeśli nawet nam samym trudno jest dźwigać, nie wolno się poddać! Trzeba poszukać pomocy innych — paralityka niosło przecież czterech. Wtedy na swych barkach — wraz z tymi, którzy wierzą i modlą się wraz z nami — możemy dźwigać ciężar, który wydawać się może przerasta nasze możliwości i siły.
Oby nie było z nami, tak jak z Izraelem, do którego Bóg zwraca się z wyrzutem: nie wzywałeś Mnie, bo się Mną znudziłeś (Iz 43, 22). Wysłuchanie prośby zależy bowiem od wiary. Bóg bowiem chce, żebyśmy Go prosili!
Warto odczytywać dzisiejszą Ewangelię jako zaproszenie do przeżywania z wiarą naszej codzienności. Pan Bóg przemawia do nas poprzez wydarzenia naszego życia. I choć bardzo często zatrzymujemy się przy tym, co zewnętrzne i widzimy tylko zmieniające się obrazy, trzeba pamiętać, że to, co najważniejsze, dokonuje się w sercu człowieka. Pan Bóg pragnie tylko jednego: zbawienia człowieka.
Jest to także doświadczenie, które możemy odnieść do medytacji. Z jednej strony postawa i słowo, które są czymś zewnętrznym, uchwytnym dla zmysłów ale najważniejsze w procesie medytacji jest właśnie to, czego nie sposób uchwycić a co dotyka naszego serca i najgłębszych pokładów naszego jestestwa. Jest to owa wewnętrzna przemiana, która dokonuje się mocą działającego w nas Słowa niosącego łaskę uzdrowienia i przemiany naszego serca. To także doświadczenie naszej codzienności i choć wydaje się subtelne a czasem nawet niezauważalne, to jednak niesie ze sobą potężną moc mogącą przemienić człowieka.
A zatem wszystko dobro, które mogą dostrzec nasze oczy, jest więc jedynie odbiciem cudu, który dokonuje się w ludzkim sercu i znakiem tego, że Bóg rzeczywiście działa w sposób który potrafi każdego zaskoczyć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji