Modlitwa jak lustro

Wiele już powiedziano i napisano na temat modlitwy. Od kogo jednak nauczyć się najlepszego sposobu stawania przed Bogiem, jeśli nie od Jezusa. On natomiast unaocznia nam to obrazując z wielkim kontrastem postawy dwóch bohaterów dzisiejszej Ewangelii.

Faryzeusz zaczyna od dziękowania za to jaki jest. Z pewnością mówi prawdę. Bo to prawda, że nie jest zdziercą ani cudzołożnikiem, tak samo jak jest prawdą, że pości dwa razy w tygodniu. I godne jest pochwały, że powstrzymuje się od złych uczynków. Nie omieszka przy tym wspomnieć, jak bardzo jest zadowolony z siebie i jak Bóg powinien być z niego zadowolony. Ale taka właśnie modlitwa, choć raz jeszcze podkreślmy to, jest w niej wiele prawdy staje się dla faryzeusza pułapką. Uważa on wszystkie te rzeczy za swój wyczyn, a nie za dary Boże. Czerpie stąd uzasadnienie do wysokiego mniemania o sobie samym i do pogardliwego osądzania bliźniego.

Także i dziś co krok spotykamy takie postawy u ludzi, którzy powiadają o sobie: „Nikogo nie zabiłem, nic nikomu nie ukradłem, nikogo nie oszukałem. Cóż mogę sobie zarzucić? W sumie wszystko u mnie w porządku. Bóg i ludzie mogą być ze mnie zadowoleni”. Taki jednak sposób patrzenia przestawia jedną z najważniejszych hierarchii wartości jakie przynosi Ewangelia. Bóg bowiem nie ograniczył się do zakazania  pewnych czynów jak: kradzież, cudzołóstwo, zabójstwo, ale przed nimi a więc na pierwszym miejscu dał nam przykazanie miłości!  I to właśnie od niego powinniśmy nieustannie rozpoczynać obrachunek z naszym życiem? Ostatecznie bowiem będziemy sądzeni z miłości – jak zwykła mawiać Matka Teresa z Kalkuty a w jej świetle wiele naszych postaw wygląda zupełnie inaczej. Miłość bowiem nie pyta tylko o to, czy nie czynię zła, ale pyta też o ilość dobra, które powinno być owocem mojego życia.  Jedno też jest pewne: kierowanie się miłością nigdy nie doprowadzi nas do postawy zadufania przed Bogiem i wyniosłości względem bliźniego, którą widzimy u faryzeusza.

Bez przyłożenia naszych codziennych czynów do miary miłości, jaką znajdujemy w Ewangelii bardzo łatwo pozostać ślepym na wiele zwykłych codziennych rzeczy, których się nie zrobiło, choć powinno się je uczynić, gdyż prawdziwa miłość objawia się w drobiazgach, choć drobiazgiem, nie jest.

Z celnikiem jest inaczej. On swoją modlitwą okazał, że właściwie rozpoznaje i ocenia swoją sytuację.  I jeśli w końcu wrócił do domu usprawiedliwiony, to nie dlatego, że jego grzechy nie były wielkie, ale dlatego, że w sposób właściwy stanął z nimi przed Bogiem. Celnik jest pokorny, aż do samej głębi. Jego pokora nie polega jednak tylko na tym, że szczerze i bez ozdóbek uznaje swoją winę. Nie wyszukuje jakiegokolwiek usprawiedliwienia czy pretekstu. Modląc się w takim duchu, objawia przede wszystkim swoją wielką ufność w działanie i dobroć Boga. On wie, że jedynie przez Boga może być uzdrowiony, ale wie też, że bez Jego pomocy sam nie może tak naprawdę nic uczynić. Innymi słowy wie, że wszystko jest łaską!
Poprzez to opowiadanie Jezus chce nam powiedzieć, że modlitwa po pierwsze: nie jest marginalną lub drugorzędną aktywnością człowieka wiary; zaś po drugie: że sposobie w jaki się modlimy, jak w lustrze odbija się prawda o naszym chrześcijaństwie, zarówno ta wewnętrzna jak i zewnętrzna. Jezus zdaje się mówić: „Pokaż mi jak się modlisz a powiem ci, jaki naprawdę jesteś!”.  Bowiem w sposobie zwracania się do Boga ujawnia się całościowa postawa człowieka.

Jeśli skupiam się w niej jedynie na tym, co dobre, łatwo przeoczyć to, co w perspektywie miłości może być jeszcze lepsze.

Kto przynosi ze sobą jedynie poczucie winny, musi uważać by nie popadać w zobojętnienie lub rozpacz, które są śmiercią wiary.

Jeśli ograniczam się w niej przede wszystkim do własnego ego i jego pragnień muszę pamiętać, że jest to droga, która bardzo łatwo prowadzić może do zarozumiałości, arogancji i ślepoty zwłaszcza na potrzeby innych.

Kto opiera swoje życie i modlitwę na ciągłym porównywaniu się z innymi  wcześniej czy później dojdzie jedynie do życia w próżności lub zgorzknieniu.

Ostatecznie bowiem nie ma zupełnie znaczenia, czy jesteśmy lepsi czy gorsi od tego czy tej, ale o to, czy stopień naszej dobroci i miłości odpowiada choć trochę dobroci i miłości, jaką my sami otrzymujemy od Boga.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji

Droga do Emaus: wsłuchiwanie się w Słowo i gościnność serca