Rekolekcje i co dalej?

I tak oto rozpoczynam święty czas kolejnych rekolekcji adwentowych. Swoje osobiste już odbyłem i dzięki temu, że w tym roku mogłem to uczynić we wspólnocie współbraci w kapłaństwie zaraz na początku adwentu, pozwoliło mi lepiej wejść w ten czas łaski.

Rekolekcje to dobra rzecz! Dobrze jest zostawić za sobą wszystkie sprawy i w ciszy poszukać Boga, siebie samych i prawdziwego oblicza rzeczy. Niestety powszechnie przeżywane w parafiach rekolekcje adwentowe czy wielkopostne nie zawsze na to pozwalają. Pozostaje zapewne pobożnym życzeniem prowadzącego rekolekcje, aby słuchacze w tym czasie poświęcili więcej czasu modlitwie, czytaniu słowa Bożego, czy zrezygnowali świadomie z oglądania telewizji... A przecież znakomita większość ludzi zgodzi się z tezą, że tak bardzo potrzebujemy czasu, w którym będziemy mogli zostawić choć na chwilę nasze codzienne zabieganie i problemy, po to, aby móc więcej czasu poświęcić na refleksję  i kontemplację. Zaryzykowałbym nawet tezę, że od tego czy znajdujemy w naszym życiu taki czas zależy nasze chrześcijaństwo. Jeżeli nigdy nie wybierzemy się na rekolekcje, nie przeżyjemy ich na poważnie i głęboko możemy nigdy nie dotrzeć do sedna siebie samych. Wygląda na to, że aby mieć jasne spojrzenie na różne sprawy, musimy regularnie zostawiać na boku nasza pracę, nasze role i codzienne problemy. Rekolekcje sprzyjają porzuceniu płytkiego ja i przechodzeniu do głębszego ja. 

Są jednak tacy ludzie, dla których udział w rekolekcjach i odpoczywanie stały się sposobem na życie. Nigdy nie wiadomo dokładnie, od czego chcą się oni oddalić a do czego zbliżyć. Kiedy świat ich zbytnio przytłacza, udają się na rekolekcje, kiedy nie maja nic lepszego do roboty, udają się na rekolekcje. Dobrze się z tym czują. Wygląda to jednak tak, jakby wymieniali olej w silniku, kiedy tak naprawdę trzeba by dokonać remontu generalnego silnika. Rekolekcje stają się dla nich okazja do dowiedzenia się czegoś nowego, ale nie do nawrócenia; zabiegiem kosmetycznym, ale rzadko okazja do prawdziwej przemiany.

Niektórzy kierownicy duchowi i wzięci rekolekcjoniści mając wiele doświadczeń z tego typu osobami, postanowili, że będą pracować wyłącznie z tymi, którzy są zaangażowani jednocześnie w jakiś rodzaj służby innym, lub którzy mają już za sobą jakiś poważny kryzys duchowy. Tylko takie osoby bowiem chętniej podejmują wysiłek podczas rekolekcji, które podejmują go również pomiędzy rekolekcjami. Tacy ludzie rzeczywiście maja konkretne oczekiwania i tęsknoty związane z rekolekcjami. Ponadto jedną z najlepszych zasad, jaką wyznaje wielu mistrzów duchowych mówi o tym, że na każde rekolekcje powinno przypadać jedno zmaganie duchowe. Przez termin "zmaganie" rozumieją coś z czym się dana osoba mierzy (może być to jakaś wada, jakieś zło, jakiś grzech obecny w nas ewentualnie w otoczeniu, któremu musimy stawić czoła). Tymczasem większość osób udających się na rekolekcje jedzie z nastawieniem, że chciała by od razu zmienić wszystko, naprawić wszystkie aspekty swojego życia, porzucić wszystkie grzechy i w ten sposób próbując łapać przysłowiowe dziesięć srok za ogon nie udaje im się uczynić niczego.

Thomas Merton (do którego nie mogę się nie odwołać) radził kiedyś cystersom, że nie powinni przyjmować do swojego zakonu kandydatów, którzy nie przeszli przynajmniej jednego poważnego kryzysu i nie wyszli z niego, nie tracąc siły i nadziei. Co więcej, uważał on, że w czasach gdy młodych ludzi chroni się przed wszelkimi kryzysami, trzeba, aby zakonnicy przed przyjęciem do nowicjatu "wywoływali" u niego kryzys duchowy i obserwowali jego reakcję. Czy nie właśnie o to musiało chodzić we wszystkich tych opowieściach o szokowaniu lub oburzaniu kandydatów lub pozostawianiu ich na kilka dni przed brama klasztoru bez odpowiedzi. To dosyć powszechna praktyka stosowana w klasztorach na Wschodzie. Ile płynie z niej mądrości. Jeśli bowiem komuś na czymś naprawdę zależy będzie o to walczył, będzie czekał, nie da się łatwo zbyć a jeśli łatwo poddaje się to pytanie czy rzeczywiście mu na tym zależało. To zasada, która doskonale sprawdza się w psychoterapii. Znam terapeutów, którzy wobec zalewu klientów do terapii, których "produkuje" współczesny świat decydują się na pracę nie z tymi, którym zależy na niej, ale z tymi, którym bardzo na niej zależy! Psychoterapia stała się dzisiaj niejednokrotnie wygodną modą, ale nie zawsze prawdziwą chęcią gruntownej zmiany, która zawsze za dobrą terapią musi iść. Podobnie jest z praca w aspekcie duchowym. Rekolekcje stały się modne, ale czy zawsze wyrastają z chęci przemiany, nawrócenia, które wymaga nieraz naprawdę gruntownego przemodelowania naszego życia. Dzisiaj udając się do jakiegoś domu rekolekcyjnego spodziewamy się raczej "komfortowych" rekolekcji, będących czasem wytchnienia, bez potrzeby konfrontacji z realnym światem, z dobrym posiłkiem, własnym pokojem (nierzadko z dostępem do Internetu - to częste pytanie jakie zadają np. mnichom z Getshemani ludzie, którzy chcą spędzić kilka dni w klasztorze a gdy słyszą odmowną odpowiedź rezygnują). Takie rekolekcje stają się często motywem do ucieczki przed problemami a nie chęcią zmagania z nimi. A jak powiedział mi jeden ze znanych rekolekcjonistów: "jak się przyjeżdża na rekolekcje szukając warunków, które z góry zakładają duchową mierność a nawet sztuczność, to trudno się spodziewa dobrych owoców rekolekcji". To co napisałem może nie wprost, ale w jakimś sensie może dotyczyć także tych rekolekcji, jakie przezywamy w parafiach. Może to być czas tym bardziej cenny, że nie stwarza nam on owych "komfortowych" warunków rekolekcji, ale dodatkowo zmusza, aby przy codziennym zmaganiu z życiem zawalczyć też o większa przestrzeń ducha. W tym sensie mogą przynieść większe owoce, jeśli się do nich podejdzie na serio. Dlaczego mimo iż tak wiele rekolekcji już za nami, nie przynoszą one konkretnych owoców nawrócenia. Może tak naprawdę na nie nie czekamy i wcale ich na serio nie chcemy. Komentarzem do tych przemyśleń niech będą słowa kazania na III niedziele adwentu, które wypowiedział kiedyś ks. bp. Zawitkowski w kościele św. Krzyża w Warszawie i mimo, że uczynił to ponad dwadzieścia lat temu one wciąż nie straciły nic ze swojej smutnej aktualności:

Minęła już połowa Adwentu.
Dzisiejsza niedziela
różowym kolorem wyraża nieśmiałą radość,
że Pan jest blisko.
Nie dają mi spokoju Izajaszowe obrazy szczęśliwych czasów,
kiedy przyjdzie Zapowiedziany i Oczekiwany.

Przedwieczne Słowo Ojca stało się Ciałem
i zamieszkało między nami,
bo przyszła pełnia czasów.
Więc od przejścia Chrystusa zaczęliśmy liczyć lata na nowo.
Nasza era, nowa era, to era Chrystusowa
i od tamtego Narodzenia już 1992 lata.
A czy zmienił się świat?
Czy zmienił się człowiek?

Wojna w Jugosławii - nie przekuli włóczni na sierpy.
Głód w Somali, w Bangladeszu - nie zakwitła im pustynia.
Wojna religijna w Indiach.
Terroryści zaprawiają się do akcji.
Niebezpieczni i głupi blokują drogi.
Niebezpieczne są granice.
Niebezpieczne dworce, lotniska.
Niebezpieczne ulice miast, nasze domy.
Napadają, kradną, rabują, zabijają.
Gdzie jesteś, Boże, który miałeś przyjść?

Ja też nie oswoiłem swojego wilka.
Dalej wyje i jest drapieżny.
Nie oswoiłem mojego lwa, który jest we mnie.
Nie chce jeść słomy.
Dalej węszy za padliną.
I żmija jest jadowita,
śmiertelnie kąsa dziecko.
Nie ucałowały się sprawiedliwość i pokój.
Dalej jesteśmy zawistni, pazerni,
zazdrośni, kłótliwi, mściwi
i pożeramy jedni drugich.

Gdzie jesteś, Boże!?
Czy Ty jesteś Ten, który miał przyjść,
czy też innego mamy oczekiwać?
Adwent jest czasem czekania na Boga.
jest czasem tęsknoty za Bogiem.

Ale ja, człowiek adwentowy dwudziestego wieku.
chodzący wciąż w ciemnościach niewoli,
pytam, czy to Ty jesteś, który ma przyjść,
czy też innego oczekujemy?

I za czym ty tęsknisz, człowieku adwentowy.
w Adwencie, 13 grudnia 1992 roku?
Przypomniał mi ksiądz, że to dziś 13 grudnia.
Trzynasty grudnia roku pamiętnego.
Też była wtedy niedziela.
Tak.
Za czym wy wtedy tęskniliście, internowani Polacy?
Za wolnością.
Za Ojczyzną wolną.
Za domem, za rodziną.
Za odrobiną godności.
Za prawdą, za pacierzem.
Za solidarnością.
Za opłatkiem, za kolędą.
Za łzą szczerą.
Za życzliwym uściskiem ręki.
Za uśmiechem bratnim.
Za kruszyną nadziei.

I pozwolił nam Pan Bóg
doczekać Adwentu w roku 1992.
Jak się tu u was wszystko zmieniło.
Jak wyście się zmienili, adwentowi Polacy!
Sądziłem, że wyrosną z was dęby,
a wyście tylko trzciną chwiejącą się na wietrze
Miałem nadzieję, że będziecie mocni
- jak Prorok nad Jordanem,
a wyście przywdziali miękkie szaty
i w domach królewskich mieszkacie.
Powiedzcie mi naprawdę, ludzie adwentowi:
czy wy Chrystusa wyglądacie, który ma przyjść,
czy też oczekujecie na kogo i n n e g o ?

Na Chrystusa czekamy, ale...
właśnie, to wasze - ale.
Ale czy On będzie demokratyczny czy nostalgiczny;
anachroniczny czy postępowy;
liberalny czy konserwatywny;
tolerancyjny czy zacofany;
klerykalny czy neutralny;
kosmopolityczny czy nacjonalistyczny?
A w ogóle należałoby w demokratycznym państwie
przeprowadzić referendum:
czy On się ma narodzić, czy się nie ma narodzić?
Tak.
Więc w roku 1992 nie będzie Bożego Narodzenia.
Zajmijcie się Polacy swoimi sprawami.
Wy innego oczekujecie.
Ten już jest dla was o b c y.
Skończyłem kazanie.

Księże, więc naprawdę nie będzie w tym roku Bożego Narodzenia
Dla was, którzy innego oczekujecie
- nie będzie.

To jak to w ogóle będzie?
Normalnie.
Zróbcie sobie choineczkę,
podzielcie się opłateczkiem,
dajcie sobie prezenciki,
puśćcie sobie kolędkę,
pójdźcie nawet do kościółka,
zjedzcie, wypijcie, co macie,
odwiedźcie rodzinkę, odpocznijcie w domkach.
Tak będzie normalnie.

A Bożego Narodzenia naprawdę w tym roku nie będzie?
Naprawdę nie będzie.
Przecież wy na innego czekacie...

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji

Droga do Emaus: wsłuchiwanie się w Słowo i gościnność serca