Rozrzutna miłość

Choć tematem przewodnim Niedzieli Palmowej jest zapowiedź męki i śmierci Chrystusa, ja chciałbym zatrzymać się na innym fragmencie dzisiejszej Ewangelii, który rozpoczyna dzisiejszą perykopę. Mam na myśli fragment opisujący zatrzymanie się Chrystusa wraz z uczniami zmierzającymi do Jerozolimy w domu jego przyjaciół: Marii, Marty i ich brata łazarza, wskrzeszonego przez Chrystusa. Ewangelista opisuje hojny gest Marii, polegający na wylaniu na głowę Jezusa funta nardowego olejku. Gest ten oburzył niektórych, zwłaszcza Judasza z powodu wielkiej rozrzutności Marii. I rzeczywiście koszt jedno funtowego flakonu olejku nardowego wynosił około trzystu denarów, co w czasach Jezusa odpowiadało przeciętnemu rocznemu zarobkowi robotnika. Tym bardziej, że tego rodzaju pachnidła nie były potrzebne ani do życia ani dla zdrowia, gest taki zatem słusznie mógł być uznany za pewien luksus.

Aby jednak zrozumieć głęboka wymowę tego, co stało się w domu Łazarza, trzeba na to wydarzenie popatrzeć sercem. Sam Chrystus wskazuje zresztą na duchową wymowę tego czynu: „Namaściła Mnie na dzień Mojego pogrzebu”. [J 12, 7] Gest ten miał zatem wymiar proroczy, ale nie tylko. To co uczyniła Maria było przede wszystkim podyktowane odruchem serca przepełnionego miłością i wdzięcznością za to, co Chrystus dla nich uczynił. Dlatego właśnie gest ten nigdy nie będzie zrozumiały przez ludzi małostkowych, których przykładem jest Judasz Iskariota i których również dzisiaj jest nie mało. Ów gest jest bowiem symbolem ofiarowania czegoś ponad konieczność czy potrzebę chwili, do czego człowiek nie jest zobowiązany z żadnego tytułu a co potrafi ofiarować tylko bezinteresowna miłość.  Człowiek małoduszny powiada: „wystarczy spowiedź raz do roku, obecność  w kościele raz na tydzień, pacierz rano i wieczorem…, więcej nie mam obowiązku”.

Tymczasem uczynek Marii kieruje naszą uwagę ku wielu ofiarnym sercom, które hojnie oddają Chrystusowi swój czas i siły ponad obowiązek, po prostu z miłości. Są to osoby, które chętnie spędzają długie godziny na rozmowie z Panem, nawiedzają Go w Najświętszym Sakramencie i trwają przed Nim w pełnym miłości spojrzeniu, które nawet codziennie uczestniczą we Mszy świętej, dla których stół Chrystusa staje się ich własnym stołem. Są to dusze, które swoimi modlitwami, swoim  oddaniem, swoją adoracją – niby wonnymi olejkami – namaszczają głowę i stopy Chrystusa. Świat często mówi o nich z pogardą: „dewotki” lub „mohery”, sądząc jak Judasz, że lepiej byłoby ten czas poświęcić na jakieś bardziej pożyteczne z ludzkiego punktu widzenia sprawy. Szkoda, że dopiero po tamtej stronie ci, którzy dzisiaj gardzą takimi osobami będą mieli okazję zobaczyć, ile im zawdzięczają. Może wówczas z zawstydzeniem podziękują im i docenią to, że ich modlitwy i ofiary ocaliły ich własne dusze.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji