To, przez co przemawia Bóg

Jak wspomniałem wczoraj uczymy się odkrywać Boga, Jego obecność i działania w nas i wokół nas, nie przez zmianę miejsca a przez zmianę serca i sposobu myślenia. Oczywiście nie jest to proces ani łatwy, ani krótkotrwały, co nie oznacza, że Pan Bóg nie może nam takiej łaski udzielić w jednej chwili. Teilhard de Chardin zwykł mawiać, że wszystko zmienia się od momentu, gdy obejmujemy wszystko czystym sercem. I znów kłania się niedzielna Ewangelia i postawa Jezusa wobec faryzeuszy. I wówczas wcale nie trzeba uciekać, przeżywać alienacji, szamotać się miedzy marzeniem a rzeczywistością, myślą a czynem, między pytaniem: "czy więcej się modlić, czy działać?", między postawą ewangelicznej Marty i Marii, jak nam się nie rzadko zdarza, przez co wprowadzamy w nasze życie niepotrzebny zamęt. Chaos nie jest miejscem Boga. Kiedy czytamy pierwsze wersety Księgo Rodzaju, dostrzegamy, że Bóg jest tym, który wprowadza pokój. Pragnie to czynić także w naszym sercu. Pragnie wprowadzać jedność tam, gdzie panuje rozdarcie.
Warto jednak dostrzec, że Bóg kształtuje nas poprzez rzeczywistość, w której żyjemy. Ona jest bowiem pomostem, przez który Bóg przychodzi do nas. Jesteśmy zaproszeni, aby w rzeczywistości codziennego życia o wiele konkretniej odnajdywać Boga niż w pięknych rozważaniach o Nim. Dopowiem od razu, że dotyczy to także bardzo bolesnej rzeczywistości o czym nam przypomina Wielki Post a zwłaszcza jego ostatnie dwa tygodnie. Każde bowiem bolesne i trudne doświadczenie może stać się dla nas odkryciem naszego duchowego ubóstwa i paradoksalnie miejscem, które Pan Bóg może wypełnić swoją łaską.
Dla mnie również takim doświadczeniem, przez które Bóg przemawia do mnie bardzo mocno są książki. Nie wszystkie, rzecz jasna. Ale są takie, które zapadają mi głębiej nie tylko w pamięć, ale i dotykają mojego serca. Może to, co napiszę teraz będzie napisane trochę na wyrost, ale są książki, które bardziej kontempluję niż czytam. Stają się one dla mnie prawdziwym spotkaniem z rzeczywistością transcendentalną. I dla mnie stają się one także darem i miejscem, w którym "dotykam" Bożego działania. Niestety problem z takimi pozycjami jest ten, że kiedy kończę lekturę, czuję zawsze jakąś pustkę. Coś, co przypomina powrót do rzeczywistości z innego poziomu.  Pisze o tym, bo zawsze przy okazji rekolekcji staram się sięgnąć po jakąś lekturę. Jeśli rzeczywiście niosą w sobie głęboką treść, bywa tak, że pod ich wpływem zupełnie lub częściowo zmieniam to, co zamierzałem powiedzieć. Tak było np. gdy podczas jednych z rekolekcji głoszonych siostrom zakonnym sięgnąłem po książkę, która była zapisem z kobietami (siostrami), które z różnych, czasem bolesnych powodów opuszczały zgromadzenie. Książka, choć w zamyśle socjologiczna, miała w sobie pewną  - nie tylko naukową - wnikliwość i wielką delikatność autorki, która nadawała jej zupełnie nowy, głębszy wymiar, choć w jej zamyśle nie miała nic wspólnego z literaturą duchową. Wówczas dotarła do mnie prawda, że choć przez wiele już lat posługuję siostrom zakonnym jako spowiednik czy rekolekcjonista, to tak naprawdę niewiele o nich wiem. Ta jedna mała książeczka pozwoliła mi spojrzeć na tę posługę inaczej i głębiej niż dziesiątki przeczytanych książek o duchowości.
Podobnie i tym razem, w przeddzień rekolekcji odwiedziłem pewną autorską księgarnię, prowadzoną przez moją znajomą, gdzie lubię kupować książki i .... dokonałem zakupu. Problem w tym, że kupując książkę bardziej ufam zazwyczaj mojemu sercu niż temu, co pięknego piszą na okładce. Tym razem też tak było. Sięgnąłem p[o książkę. Obejrzałem. Przekartkowałem i... odłożyłem. Ale książka nie dawała mi spokoju tak długo aż wreszcie jej nie kupiłem. Nie chodzi o sam tytuł: "Judasz". Z perspektywy nadchodzącego Wielkiego Tygodnia byłaby to wskazana lektura. Nie miale jednak nawet pewności, że jest religijna. Opisana jako "nowa, nieznana historia Judasza", lub "przywołująca na nowo znane postaci". Trochę boję się autorów, którzy piszą na nowo Ewangelię, bo nie podoba im się jej "stara" forma interpretacji. Tym razem jednak książka mnie uwiodła i ... ie żałuję. Okazała się bowiem naprawdę duchową lekturą, sprawnie odwołująca się do źródeł i rysując ciekawe spojrzenie zarówno na tytułowego bohatera powieści, jego Mistrza jak i środowisko palestyńskie pod rzymską okupacją.  Sama książka jest trochę mroczna,ale myślę, że dzięki temu doskonale wpisuje się w klimat lektury końca Wielkiego Postu. Rzeczywiście między wierszami pojawia się pytanie, które zmusza do spojrzenia na Jezusa po to, aby zadać sobie pytanie: "Czy oby na pewno dobrze zrozumiałem Dobrą Nowinę o Królestwie?" oraz "Czy rzeczywiście tak bardzo okrzyknięty największym zdrajcą w historii Judasz jest daleki mnie samemu?" To rzeczywiście kawał dobrej literatury, który skłania do przemyślenia na nowo wielu fragmentów Ewangelii. I na koniec miło się dowiedzieć, że ta, utalentowana pisarka, spod pióra której wyszła powieść jest głęboko wierzącą amerykańską katoliczką, choć nie zawsze tak było.
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa