Odnaleźć się w...



Dzisiaj chodząc "po kolędzie" stoczyłem batalię słowną z pewnym parafianinem, który wychodząc od krytyki państwa jako tworu niezwykle szkodliwego dla kondycji społecznej przeszedł na krytykę działania Kościoła i Nauki Społecznej, jaką tenże głosi. Nie sposób przywołać tu całego przebiegu dyskusji, ale po ponad godzinie dyskutowania wyszedłem z przekonaniem, jak bardzo niebezpiecznym jest mylenie pobożności z fanatyzmem. Muszę bowiem nadmienić, że ów pan a raczej małżeństwo, bo co jakiś czas jego urocza małżonka wtórowała mu w dyskusji są praktykującymi katolikami. Boję się jednak nieco, że w swoim ewangelicznym radykalizmie z punktu widzenia którego oceniają Kościół (który wszelako również tworzą!), państwo, społeczeństwo tudzież niektóre poczynania jakich dopuszcza się człowiek zapomnieli o pewnej istotnej cesze jaką w Ewangelii stanowi miłość. Historia zbawieni zna już takie przypadki. Pozwolę sobie wspomnieć jednym z nich, którego opis znajdujemy w Dziejach Apostolskich. Otóż niejaki Szaweł rodem z Tarsu, pobożny faryzeusz tak bardzo oparł swoją wiarę na radykalizmie, że zapomniał o miłości, która wszak była już w Starym Testamencie pierwszym przykazaniem. Jakie były tego skutki nie musze nikomu chyba przypominać. Istotne jest jednak, że trzeba było spotkania i to dosyć dramatycznego ze Zmartwychwstałym i bolesnego upadku z konia, aby Szaweł otrzeźwiał i zobaczył, że to, co uważał, za przejaw pobożności i służby Bogu było w rzeczywistości walką z Nim samym.
Mój rozmówca jednak przystosował się z braku innej alternatywy do życia w państwie i społeczeństwie, które tak mocno krytykuje, wieszcząc jednak dramatyczny rozwój wydarzeń w ciągu najbliższych pięciu lat.  No cóż rozstaliśmy się w przyjaźni aczkolwiek pozostając przy swoim. Zaś wobec wizji dramatycznej przyszłości państwa i świata, jakie przede mną mój rozmówca rozpostarł pozostaje mi westchnąć: Pożyjemy i zobaczymy...


Wróciłem z raju
Patrzę
A tutaj
utrzymują stosunki
wymieniają poglądy
określają reguły
mają plany na przyszłość

Oczy zamykam
Do raju wracam

Póki co zobaczmy, co o przystosowaniu do życia w społeczeństwie powie nam dzisiaj nasz duchowy przewodnik na czas Adwentu - Thomas Merton:

      Nie uważam siebie za kogoś, kto przystosował się do życia w swym toczącym wojny społeczeństwie, problem polega jednak na tym, że społeczeństwo naprawdę uważa mnie za doskonale przystosowanego. Zauważyłem, że od dwudziestu lat społeczeństwo - lub raczej czytelnicy moich książek - decyduje o mojej tożsamości i nalega, abym nadal pasował do wizerunku mej osoby, jaki stworzyli sobie, czytając pierwszą moją książkę, która odniosła sukces. Jednak ci sami ludzie przypisują mi jednocześnie całkiem przeciwną tożsamość. Żądają, bym na zawsze pozostał powierzchownie pobożnym, raczej nieugiętym i cokolwiek ograniczonym młodym mnichem, którym byłem dwadzieścia lat temu, a w tym samym czasie rozpuszczają pogłoskę, jakobym opuścił swoje opactwo. Tak naprawdę, to żyję tutaj od jakiegoś czasu i rozwijam się, w sobie właściwy sposób, nie konsultując tego z opinią publiczną, ponieważ nie jest to jej sprawa. 
("W natarciu na niewypowiadalne")

Jak być człowiekiem
w świecie figur woskowych
Wiem pamiętam
Trzeba zachować poczucie honoru
Przepraszam
poczucie humoru


No właśnie! Żądają, bym na zawsze pozostał powierzchownie pobożnym...
Czy przypadkiem owa powierzchowna pobożność nie stała się cechą naszych czasów, na którą nie tylko przyzwalamy, ale która wydaje się nam dziś bardzo na rękę, bo sami pozostając przeciętnymi chrześcijanami nie czujemy przy innych dyskomfortu duchowego i wyrzutów sumienia.
Oczywiście nie chodzi o to, aby się porównywać z innymi, ale aby żyć w prawdzie.

A skoro już poruszamy temat życia w prawdzie i w pobożności rodzi się we mnie potrzeba sięgnięcia do tego, co nazywamy duchowością autorytarną i duchowością nieautorytarną. Temat nie nowy, bo historia duchowości zna owo rozróżnienie od kliku stuleci, ale o co w tym wszystkim chodzi?



Jeżeli chodzi o duchowość autorytarną - bardziej rozpowszechnioną w naszej kulturze - to punktem wyjścia dla niej są pewne ideały, do których dążymy lub cele jaki mamy osiągnąć. Drogą do ich osiągnięcia jest naturalnie nasz wysiłek, na który składają się takie metody jak asceza. A wszystko to wypływa ze studiów nad Pismem Świętym, nauką Kościoła i naszych wyobrażeniach o sobie. Duchowość autorytarna, to taka, która stawiając człowiekowi pytania na drodze życia duchowego, szuka odpowiedzi na pytanie: Jak powinien postępować chrześcijanin? Jaki chrześcijanin powinien być? Jakie postawy powinien ucieleśniać w swoim życiu? Nie trudno zatem dostrzec, że jest to duchowość, która wypływa z ludzkiej tęsknoty za tym, by stawać się ciągle lepszym, doskonalszym, by wznosić się coraz wyżej po to, by coraz bardziej zbliżyć się do Boga.  Takie podejście (choć pytając nie o chrześcijaństwo) odnaleźć można już w mentalności Starego Testamentu. W chrześcijaństwie tendencje te rozwinęła postoświeceniowa teologia duchowości ostatnich trzech wieków. Jednak ostatnie odkrycia duchowości jak również psychologii bardzo sceptycznie odnoszą się do tego rodzaju duchowości. Dlaczego?
To proste. Widzą w niej bowiem niebezpieczeństwo prowadzące do wewnętrznego rozdarcia człowieka. Ten bowiem, kto identyfikuje się z ideałami (co nie rzadko się zdarza), ma bardzo często tendencję do tłumienia w sobie wszystkiego, co tym ideałom nie odpowiada. A to może prowadzić do rozdarcia a nawet choroby.
Zupełnie inne spojrzenie proponuje nam tzw. duchowość nieautorytarna. Jest to duchowość, której zręby odkrywamy już u pierwszych chrześcijańskich mnichów udających się na pustynię Egiptu. Zakłada ona, że Bóg przemawia do nas nie tylko przez Pismo Święte i głos Kościoła, lecz przede wszystkim przez nas samych, przez nasze myśli, uczucia, nasze ciało, nasze marzenia ale także przez nasze słabości jak również przez ból egzystencjalny, jaki towarzyszy naszemu życiu. Pierwsi mnisi kładli nacisk na prawdę tam dobitnie wyrażoną słowami Ewargiusza z Pontu: "Jeżeli chcesz poznać Boga, poznaj najpierw samego siebie". Dlatego swoją duchową ścieżkę zaczynali od poznania siebie, drzemiących w nich namiętności, po to, aby w tym wszystkim znaleźć i rozpoznać działającego w życiu człowieka Boga. Zatem wedle nauki pierwszych Ojców Kościoła wznoszenie się ku Boga zakłada najpierw zanurzenie się w naszą wewnętrzność, w głębiny naszej podświadomości. Nie jest to zatem szeroka droga i przestronna brama, jaka dochodzi się do poznania Boga, lecz wąska i niejednokrotnie kręta ścieżka, prowadząca przez manowce, niepowodzenia, rozczarowania sobą, gdyż to nie nasze cnoty otwierają nas na Boga i Jego działanie lecz nasze słabości, nasza niemoc i nasze grzechy. "Tam gdzie wzmógł się grzech jeszcze obficiej rozlała się łaska" [Rz 5,20]

W duchowości nieautorytarnej nie chodzi jednak wyłącznie o to, abyśmy wsłuchiwali się jedynie w głos Boga rozbrzmiewający w naszych myślach, uczuciach, namiętnościach, czy słabościach, które mają nas prowadzić do odkrycia w sobie obrazu Boga na podobieństwo którego zostaliśmy stworzeni. Nie chodzi również o to, aby wznosić się ku Bogu przez wniknięcie w głąb samego siebie.  Bardziej istotne jest to, abyśmy tam, gdzie dotrzemy już do kresu naszych możliwości, stali się otwarci na działanie i osobisty kontakt z Bogiem. Jak naucza Ewargiusz - prawdziwa modlitwa, to ta, która wypływa z otchłani naszych potrzeb i doświadczenia naszej bezsilności. Doskonałym komentarzem do tej duchowości jest to, co w swojej książce napisał Jean Lafrance - profesor socjologii i psychologii University of Southern California, bazując na własnym doświadczeniu: "Wszystkie wysiłki zmierzające do pojęcia Boga
 przy pomocy ascezy i modlitwy są pozbawione sensu: przez to upodabniamy się ciągle do Prometeusza, który chce posiąść płomień niebiański. Jest istotne, by rozpoznać, jak dalece obrany przez nas model doskonałości zmierza w kierunku, który jest sprzeczny z tym, jaki wskazał nam Jezus w Ewangeliach... Jezus nie ustawił przed nami drabiny doskonałości, po której człowiek szczebel po szczeblu ma się wspinać, aby na szczycie dosięgnąć Boga, lecz wskazał nam drogę, na której doświadczamy głębokich upokorzeń... Tak więc na skrzyżowaniu dróg winniśmy dokonać wyboru, którą z nich chcemy podążać, aby dojść do Boga.
Tą, która wznosi się, czy tą, która opada. Na podstawie moich doświadczeń chciałbym wam od razu powiedzieć: jeśli chcecie dojść do Boga poprzez cnoty i bohaterstwo, możecie to uczynić. Macie do tego pełne prawo; ja jednak chciałbym was ostrzec, iż będziecie przy tym walić głową w mur. Jeśli jednak chcecie podążać drogą pokory, a musicie tego naprawdę chcieć, nie wolno wam lękać się zanurzyć w głębiny własnego ubóstwa" [J. Lafrance, Der Schrei des Gebetes]
Duchowość nieautorytarna pyta zatem; Co powinniśmy czynić wówczas, gdy nam się nic nie udaje? oraz Jak winniśmy obchodzić się ze skorupami naszego rozbitego życia i jak możemy stworzyć z nich coś nowego?
Jak wspomniano na tej drodze fundamentem jest pokora, ale rozumiana nie jako cnota, którą możemy nabyć przez upokarzanie się czy poniżanie, gdyż pokora nie jest cnotą społeczną i nie ma nic wspólnego z wzajemnymi stosunkami pomiędzy ludźmi. Pokora jest postawą religijną, która ukazuje nasz stosunek do Boga. Greckie słowo humilitas oznacz ona pogodzenie się z naszą ziemską kondycją i istotą, z naszą przyziemnością, na którą składa się również świat naszych popędów i słabości. Jest pogodzeniem się z naszym cieniem. Jest to odwaga przyznania się do prawdy o sobie. Podkreślmy to raz jeszcze: Pokora jest tym, co określa nasz stosunek do Boga i dlatego stanowi dla wszystkich religii kryterium prawdziwej duchowości, właśnie dlatego, że wskazuje na to najgłębsze miejsce w nas, w którym możemy spotkać Boga prawdziwego i z którego może wypłynąć to, co ojcowie starożytni nazywają prawdziwą modlitwą.
Właśnie dlatego współczesne psychologia nie ma zastrzeżeń do tego rodzaju duchowości, ponieważ jest dla niej, tak jak dla starożytnych mnichów z Egiptu oczywiste, że człowiek jedynie przez szczere poznanie samego siebie jest w stanie odkryć swoją wewnętrzną prawdę i tożsamość.


Dlatego duchowość, którą nazywamy nieautorytarną jest najprostszą drogą ku naszemu prawdziwemu "ja" oraz ku Bogu, prowadzącą jednak z konieczności poprzez zagłębienie się w tym, co stanowi rdzeń naszej osoby a także przez doświadczenie własnej niemocy i niepowodzeń jako punktu wyjścia dla naszej prawdziwej modlitwy, która jest przyzywaniem mocy samego Boga i szansy odkrycia nowego stosunku do Boga działającego w naszym życiu mimo doświadczenia naszej niemocy. I właśnie dlatego Mark Baker nazywa Chrystusa Największym Psychologiem wszech czasów, gdyż droga jaką ukazuje duchowość nieautorytarna z jednej strony jest swoistym procesem terapeutycznym prowadzącym człowieka do poznania swojego prawdziwego oblicza, z drugiej zaś do doświadczenia tego, co ojcowie starożytni określali mianem prawdziwej pobożności, która poprzez doświadczenie niepowodzeń prowadzi nas do modlitwy,  która jest wołaniem "z głębi naszej otchłani" i która otwiera nas na doświadczenie obecności i działania Boga w Naszym życiu oraz na większe zaufanie do Niego. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji