Obudzić "ja"
Kolejny dzień Adwentu minął.
Dobry dzień. Choć post trochę spóźniony. Wczoraj wieczorem zalałem sobie klawiaturę i zaczęła płatać mi figle. I siłą rzeczy martwych, ale złośliwych musiałem poczekać do dzisiaj.
Niemniej wszystkie dni Adwentu są dobre, nawet te, gdy klawiatura komputera płata figle, bo niosą w sobie radość oczekiwania (nie tylko na nową klawiaturę)...
Jak wspomniałem, próbuję od lat przeżywać mój Adwent z Mertonem, który służy mi za duchowego przewodnika. Żeby lepiej się dostosować do jego duchowego towarzyszenia staram się przyjmować jego własny rytm dnia. Oczywiście nieco zmodyfikowany ze względu na nasze rodzime warunki duszpasterskie. Doprawdy w Warszawie trudno być pustelnikiem. Choć bez wątpienia jest to wielkie wyzwanie, o którym pisał wspomniany już przeze mnie na łamach tego bloga Carlo Carretto. jako mały brat od Jezusa jeździł po świecie ucząc jak odnaleźć "pustynię w mieście". Pustynie rozumianą nie jako ucieczkę "od" ale jako zwrócenie się bardziej ku Bogu, po to by odnaleźć w gwarze miasta Jego obecność tak często gubioną przez współczesnego, zabieganego człowieka. Myślę, że to czego uczył stało się przed laty także dla mnie, jak dla wielu innych młodych osób z Hong-kongu, Rzymu, Warszawy i wielu innych miast świata inspiracją do pogłębionej modlitwy, nawrócenia i odkrycia swojego powołania. Dopiero potem był Merton.
Jak wyglądał jego dzień?
Wstawał dosyć wcześnie, bo ok godz. 3.00.
O 3.15 odmawiał pierwsze oficjum brewiarzowe
Potem był czas na Lectio Divina
O 5.45 - odmawiał Jutrznię
O 6.15 - Eucharystia
Potem kawa i lektura Pisma Świętego
O. 7.30 był czas na kolejną porcję brewiarza (tzw. Tercję)
Potem czas na pracę aż do południa
O 12.15 kolejna godzina brewiarzowa ( tym razem Sexta)
Potem obiad i krotki odpoczynek
O 14.15 - odmawiał Nonę - kolejną modlitwę brewiarzową w ciągu dnia
Znów czas na pracę
O 17.15 - Nieszpory
Następnie poświęcał czas na odpisywanie na listy do przyjaciół
i licznych korespondentów.
O 19.00 odmawiał różaniec.
O 19.30 Kompletę
Gdy Merton przeniósł się do pustelni nieco zmodyfikował swój plan dnia. Ja także go zmodyfikuję dla własnych potrzeb...
Przede wszystkim zrezygnuję z pierwszego punktu czyli wstawania o 3.15. Toż to czysty masochizm. Zważywszy, że kładę się spać zwykle ok. 1.00. Dwie godziny i piętnaście minut snu na dobę. To dopiero nazywa się wykorzystanie czasu do maximum. Ale chyba nie mam powołania do bycia pustelnikiem. Lubię towarzystwo innych osób. Chociaż Merton też je lubił. Jego pisarstwo było właśnie owym niezwykłym utrzymywaniem relacji, jakie mógł pogodzić z życiem pustelnika. Choć wciąż tęsknił za większym odosobnieniem.Poszukiwaniu tego szczególnego miejsca, które spełniło by jego pragnienia poświęcił wiele czasu, zwłaszcza w ostatnich chwilach swojego życia. Nie wykluczał nawet pustelni na Alasce!
Mnie wystarczą te chwile samotności, o które mogę zawalczyć na co dzień.
Wróćmy jednak do przeżywania naszego Adwentu z o. Ludwikiem (to zakonne imię Mertona).Pozwólmy, żeby to jego słowa były wprowadzeniem w dzisiejszą medytację.
Medytacja jest pracą duchową, czasem trudną pracą. Lecz jest to dzieło miłości i pragnienia. Nie jest to coś, co może być praktykowane bez wysiłku, przynajmniej na początku. W medytacji, jak we wszystkich innych sprawach chrześcijańskiego życia, wszystko zależy od naszej odpowiedzi danej łasce Ducha Świętego.
Medytacja jest niemal cała zawarta w tej jednej idei: idei PRZEBUDZENIA naszego wewnętrznego „ja” i wewnętrznego zharmonizowania z Duchem Świętym, byśmy mogli odpowiadać na Jego łaskę. Z biegiem lat musimy pozwolić, by nasza wewnętrzna spostrzegawczość została oczyszczona w modlitwie myślnej i wysubtelniła się. Musimy dostroić się do niespodziewanych poruszeń łaski, które w ogóle nie pasują do naszych, z góry przyjętych, pojęć życia duchowego i które w ogóle nie schlebiają naszym ambitnym aspiracjom. Medytacja powinna zawsze być związana w praktyce z oddaniem się woli i działaniu Boga.
(Kierownictwo duchowe i medytacja, Kraków 1995)
Komentarze
Prześlij komentarz