Wyrwać się z zagubienia...



Od samego rana, od przeczytania w ramach lectio divina wiersza Mertona p. t. "Pierwsza lekcja nauki o człowieku" [patrz wpis do bloga z 5 grudnia] chodzi mi po głowie końcówka "Dziewczyny" Leśmiana. Początkowo tylko to pytanie „Czemuż innego nie ma świata?” Ale teraz to już mi brzmi całe zakończenie:
„Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów, Potężne młoty legły w rząd na znak spełnionych godnie trudów. I była zgroza nagłych cisz. I była próżnia w całym niebie. A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?”
Tak często mówi się o czynach, ocenia się je pod kątem tego czy są moralnie dobre czy złe, czy są konstruktywne czy destruktywne. A czy nie jest tak, że wszystko zaczyna się do myśli? Jak to ktoś słusznie zauważył: Czy nie jest także nie nasze złe myśli zapełniają świat widmami. Widma mają zawsze posmak destrukcji, a każda destrukcja kończy się tragicznie...

Wielu czytelników i "krytyków" poezji Mertona myślało czytając jego wiersze (a przynajmniej wspomniany), że mają do czynienia z osobą, która zapełniała świat widmami…
A jednak widma nie zawsze muszą być destrukcyjne, choć Merton niejednokrotnie swoim sposobem pisarstwa i pytaniami, które poprzez nie zadawał skutecznie burzył nasz święty spokój. Myślę, że z psychologicznego punktu widzenia to, co proponował Merton i to, co było skutkiem przyjęcia jego sposobu patrzenia można porównać za prof. Kazimierzem Dąbrowskim z dezintegracją pozytywną. Czasem ów nie zawsze wesoły, mertonowski sposób patrzenia na rzeczywistość może stać się naszym przyjacielem. Do oczyszczenia atmosfery, do właściwego sposobu spojrzenia na wiele spraw potrzebny jest zdrowy dystans, jako danie główne. Na deser jednak Merton potrafił pisać coś bardziej lekkostrawnego.
Jednak dzisiaj inny fragment Może niezupełnie lekkostrawny dla wielu osób z  książki p.t. „W natarciu na niewypowiadalne”.

“Być może ktoś ode mnie oczekuje jakiegoś słowa uznania pod adresem masowej religii. Obawiam się, że nic z tego. Masowa religia w znacznym stopniu zdradziła ludzkiego ducha i wydała go, jak Samsona, ostrzyżonego i oślepionego, na pastwę kultury pełnej frustracji i autodestrukcji. Popularne hasła masowej religii są często równie jałowe i fałszywe jak slogany reklamujące nowy rodzaj mydła, tylko znacznie groźniejsze, bo jakość mydła można przynajmniej łatwo sprawdzić. Grzechem religijności jest uczynienie z Boga, pokoju, szczęścia, zbawienia i wszystkich pragnień człowieka – produktów, które wypuszcza się na rynek w atrakcyjnym opakowaniu. Problem nie leży w szczerości przekonań kaznodziejów i pisarzy religijnych, ale w samych założeniach, na których bezkrytycznie opierają swą działalność. Umysłowość religijna naszych czasów rzadko wykazuje skłonność do krytycznej analizy problemów naprawdę ważnych. Wygodnie nam z naszymi nawykami i zaściankowymi niechęciami, lecz czy aby nie nazbyt łatwo godzimy się na dwuznaczności, które Ewangelie i Prorocy każą nam bezkompromisowo odrzucać.” 

Przywołuję ten fragment, bo ciągle chodzi mi po głowie wczorajsza dyskusja z jednym moim parafianinem. Myślę, że w słowach Mertona odnajduję również tęsknotę, którą wczoraj między wierszami znalazłem w tamtym - jak zwykle spotkanym nie przez przypadek - człowieku. Ciekawe, co Merton by odpowiedział na jego wątpliwości i pretensje. Może z wieloma z nich by się zgodził. A może jest tak, że ja w swoim spojrzeniu również posługuję się stereotypami, które przyjąłem za mój własny punkt widzenia i próbuję bronić czegoś, co na dłuższą metę jest nie do obronienia.

Właśnie dlatego tak wiele zawdzięczam Mertonowi. Uczy mnie krytycznego sposobu patrzenia na wiele spraw, rownież związanych z życiem i funkcjonowaniem Kościoła, którego stanowię cząstkę. I może pozwala odkryć to, co drzemie gdzieś w głębi mojego serca a czego jeszcze nie mam odwagi głośno wypowiedzieć. Thomas Merton był poetą, ale chyba trudno mówić o nim jako o poecie religijnym. Co tylko znakomicie o nim świadczy. Zdawał sobie sprawę, że jego osobiste przeżycia duchowe są zwykłym czytelnikom niedostępne. Jeden ze zbiorów jego wierszy nosi tytuł „W natarciu na niewypowiadalne” i jest świadectwem zmagania się poety z tym co nienazwane, lecz przez to wcale nie mniej rzeczywiste.

Ale czy zagubienie (większe lub mniejsze) nie towarzyszy nam przez całe życie? A może nie zdajemy sobie sprawy z zagubienia, albo się do niego nie przyznajemy, albo też uparcie wierzymy, że da się wyjść z tej matni, że tuż za rogiem, za zakrętem ….
Może to naiwna wiara. Może - jak mawiał C.  Lewis - wyjście z owej matni znajduje się dopiero po tamtej stronie...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji