Adwentowe oczyszczenia
To już czwarty tydzień Adwentu...
Gdyby spoglądać na czas dany mam przez Boga jako czas szczególnej łaski, to zdaniem wielu mistrzów życia duchowego można by go mierzyć miarą ogołacania człowieka, jakie Bóg dopuszcza w jego życiu. Zazwyczaj Bóg ogołaca nas z tego, co nie jest nam niezbędnie konieczne a co stało się niepotrzebnym oparciem. Czemu jednak miałoby to służyć? Otóż wszyscy mistrzowie życia duchowego są zgodni co do tego, że każde doświadczenie ogołocenia ma na celu poszerzenie przestrzeni naszej wewnętrznej wolności i większe oparcie się na Panu Bogu.
Patrząc przez pryzmat tego, co napisano powyżej czas tegorocznego Adwentu mogę uznać, za czas pewnych oczyszczeń (naturalnie nie za wielkich, Pan Bóg na szczęście jest miłosierny i ogałaca na miarę duchowej dojrzałości człowieka, dlatego mogę powiedzieć, że mnie oszczędza w swojej litości nad grzesznikiem, który ciągle się potyka o swoją małą dojrzałość duchową).
Najpierw ukradziono mi komórkę, potem okazało się, że jacyś hackerzy zrobili sobie przedświąteczny prezent i zapłacili za granicą spory rachunek za pomocą mojej karty kredytowej, której dane nie wiedzieć jak i gdzie wcześniej przechwycili w internecie lub w jakimś innym miejscu; potem przyplątały się jeszcze pewne problemy zdrowotne a na deser właśnie dowiedziałem się, że przyjdzie nam szukać sobie innego miejsca spotkań medytacyjnych (pewnie już od Sławka otrzymaliście tę smutną wiadomość, że duszpasterstwu akademickiemu potrzebna jest sala, w której się spotykamy).
Oczywiście każda z tych sytuacji coś mówi i czegoś uczy. W przypadku kradzieży telefonu (choć bolesne jest to, ja bardzo jesteśmy nieuczciwi - pomyśleć, że w Norwegii lub w Szwecji możesz torbę zostawić na dworcu iść na obiad i jak wrócisz to zastaniesz ją w tym samym miejscu w nienaruszonym stanie - a u nas nawet portfel czy telefon trzymany w kieszeni nie są bezpieczne), to raczej śmieszna sytuacja, która pokazuje jak bardzo jesteśmy zależni od elektroniki (jak straciłem telefon, byłem jak dziecko, które nie pamięta nawet numeru telefonu do mamy, bo już nie zaprzątamy sobie nimi pamięci). Gdy chodzi o zapłaceni moją kara kredytową przez jakiegoś hackera, znowu Pan Bóg pokazuje jak zbytnie pokładanie nadziei w nowościach i elektronice potrafi być zgubne (owszem pomaga, ale stawia człowieka przed nie lada ryzykiem). Zdrowie jak zdrowie - "Pan Bóg dał, Pan Bóg zabrał, niech imię Pańskie będzie błogosławione!". Co zaś tyczy się sali medytacyjnej, to przecież byliśmy tam gości i korzystaliśmy z gościny i dobrego serca Księdza Rektora. Było mu przykro gdy to mówił, ale oni sami się już nie mieszczą tyle maja grup i on sam ostatnio musiał spotykać się ze swoją grupą w zakrystii. Nie mam wątpliwości, że jeśli te spotkania medytacyjne są dziełem Bożym, to Pan Bóg zatroszczy się i o grupę i o miejsce (Przy okazji polecam te sprawie modlitwie i zachęcam do poszukiwań nowego miejsca spotkań). Oczywiście Ksiądz rektor św. Anny w swojej dobroci nie wyrzuca nas całkiem i powiedział, że gdybyśmy chcieli się spotykać w soboty, to sala jest do dyspozycji. Nie wiem tylko na ile sobota jest dla grupy dobrym terminem na stale spotkania?
I znowu to niewielkie ogołocenie kieruje moje myśli ku Mertonowi i ku jego doświadczeniu ogołacania, którego sam szukał i które jego zdaniem jest znakiem duchowej dojrzałości człowieka.
"Abym dzisiaj nie zgubił się Panie, dlatego Ty sam mnie prowadź"
To jedna z najpiękniejszych modlitw, jaką słyszałem i jaką Merton odmawiał rozpoczynając każdy dzień. To, co najbardziej w niej ujmujące to głębia zawartej w niej treści przy całej zwięzłości słów.Ukazuje ona zarówno świadomość własnej niemocy i niebezpieczeństwa łatwego zagubienie się we współczesnym świecie, jak i całkowitej zależności od Boga i chęć poddania się Jego prowadzeniu.
"Abym dzisiaj nie zgubił się Panie, dlatego Ty sam mnie prowadź"...
Jakże nie podpisać To ono bowiem uczy jak łatwo się zagubić. Szkoda tylko, że tak mało mądrości czerpiemy z przeszłych doświadczeń, upadków i błędów zarówno swoich jaki i innych osób...
Merton nauczał modlitwy i medytacji, gdyż dusza dzięki nim staje się bardziej otwarta. Jego życie wyrastało z modlitwy i do modlitwy prowadziło... Jego rady zatem wyrastały z autentycznego doświadczenia, choc były zazwyczaj proste: Każda modlitwa ma na celu autentyczne poszukiwanie zgodności naszego spojrzenia z wolą Bożą. Ważne jest znalezienie przestrzeni ciszy, spokoju i skupienia, które umożliwią nam prawdziwy kontakt z Bogiem. Wiele miejsca poświęca też postawie modlitwy: Najlepszą naturalnie postawą dla medytacji jest postawa na "siedząco" lub tzw. postawa diamentowa, choć nie do końca jest ona bliska naszej kulturze. Również otoczeniu Merton przypisuje ważna rolę: Łatwiej będzie nam medytować w ciszy kaplicy, ogrodu, pokoju czy lasu.
Niemniej modlitwa jest dla Mertona warunkiem sine qua non rozwoju człowieka, dlatego czasu na nią przeznaczonego nie wolno nam zamieniać na cokolwiek innego:
Zarezerwowanie sobie każdego dnia czasu dla Pana - pisał - jest dla człowieka wiary podstawowym środkiem rozwoju.
By jednak dotrzeć do kontemplacji przypomnijmy słynną sentencję Mertona: czytanie - medytacja - modlitwa - kontemplacja. Przy czym nie chodzi tu o metodę, o system, lecz o pielęgnowanie określonej postawy, określonego spojrzenia; stopniowo dusza, która podejmuje wytrwale taką praktykę kieruje się ku takiemu postępowaniu. Warunkiem owocności modlitwy, jakiegokolwiek byłaby ona rodzaju jest jednak to, aby w czasie modlitwy cała miłująca uwaga była skupiona na Bogu. Merton nauczał modlitwy i medytacji, gdyż sam doświadczył tego, że to dzięki tej praktyce dusza staje się bardziej otwarta. Co jak co, ale ta wielka otwartość jego serca (niektórzy sądzili, że zbyt wielka) była cechą, która tak wielu ludzi różnych przekonań, kultur i religii przyciągała do niego.
Komentarze
Prześlij komentarz