Samotność w doświadczeniu cierpienia i śmierci
Kontynuując wczorajsze rozważania chciałbym poruszyć jeszcze jeden aspekt doświadczenia samotności, samotności przeżywanej jeszcze bardziej osobiście i indywidualnie, gdy dotyka ona tak szczególnego doświadczenia jakim jest cierpienie i śmierć człowieka. Piszę o tym, gdyż nasza kultura coraz bardziej ucieka od tego typu doświadczeń albo unikając mówienia o nich, albo co jeszcze gorsze je trywializując.
W ciągu wieków ludzie różnych kultur zastanawiają się nad sensem cierpienia w świecie. Człowiek niejednokrotnie wydawał się igraszką w rękach złośliwego, czy okrutnego boga. Niejeden poeta, podobnie jak Miłosz, zapytywał: „ jak mogłeś?”
Nie pojmuję, jak mogłeś stworzyć taki świat,
Obcy ludzkiemu sercu, bezlitosny.
W którym kopulują monstra i śmierć
Jest niemym strażnikiem czasu.
Nie potrafię uwierzyć, że Ty tego chciałeś,
To musiała być jakaś przed-kosmiczna katastrofa,
Zwycięstwo inercji silniejszej niż Twoja wola
Pytanie o obecność cierpienia w świecie jest częścią fundamentalnego pytania – unde malum? - pytania filozofów i teologów stawianego po dziś dzień. Dla wielu odpowiedzią na obecność cierpienia jest uznanie Boga tylko i wyłącznie za Wielkiego Zegarmistrza, który po puszczeniu w ruch maszyny dziejów już więcej nie interesuje się swoim tworem. Inni zaś uznają cierpienie za podstawowe zło, z którego stworzenie musi się wyzwolić.
„Człowiek – pisze trapista z Gethsemani – jest najbardziej samotny w cierpieniu. Dlatego jest ono testem i sprawdzianem jako osoby. Jak możemy stawić czoło temu straszliwemu badaniu? Co odpowiemy na zapytanie bólu? Bez pomocy Boga przestajemy być wtedy osobami. Pod obuchem cierpienia przemieniamy się w tępe zwierzęta, szczęśliwi, jeśli możemy być niemi jak one i umierać spokojnie.” [Nikt nie jest samotną wyspą] Merton dotyka tutaj istotnej kwestii. Przede wszystkim cierpienie, jak zresztą również śmierć, powoduje niewypowiedzianą samotność człowieka. Jest to najczęściej samotność, będąca opuszczeniem lub niezrozumieniem przez najbliższych, ale jest to także samotność mimo obecności tych, którzy kochają. Takiej samotności doświadczył Jezus – umierając na krzyżu. „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”(Mt 27,46) – jest to wołanie człowieka cierpiącego i umierającego; człowieka doświadczającego przejmującej samotności egzystencjalnej.
Dzięki Chrystusowi dla chrześcijan cierpienie nie jest pozbawione sensu. Jest ono nie tyle samo w sobie ofiarą dla Boga, ale sam człowiek staje się tym, który ofiarowuje się Stwórcy. W chrześcijańskim cierpieniu nie ma również zupełnej samotności, gdyż chrześcijanin cierpiąc, jednoczy się z Chrystusem. „Poznać Krzyż – pisze trapista – to nie tylko poznać własne cierpienie. Bo Krzyż jest także znakiem zbawienia, a nikt nie zostaje zbawiony mocą własnej boleści. Poznać Krzyż – to wiedzieć, że zostaliśmy zbawieni przez cierpienie Chrystusowe; i więcej jeszcze – to pojąć miłość Chrystusową, która przyjęła Mękę i śmierć, ażeby nas zbawić. To więc poznać samego Chrystusa”[Nikt nie jest samotną wyspą]. Merton podkreśla związek cierpienia z kontemplacją, bo zarówno poprzez cierpienie, jak i kontemplację poznajemy Chrystusa. Trapista mówi również o bezużytecznym cierpieniu, kiedy związane jest ono z grzechem, prowadząc do niego czy wynikając z niego. Z kolei cierpienie staje się owocne dzięki łasce Chrystusowej. Nie chodzi jednak o to, by upajać się własnym cierpieniem, czy wystawiać je na widok publiczny w skargach i lamentach. Owocnie cierpieć, według Mertona, to dostrzegać Chrystusa zarówno w cierpieniu, jak i w tych, którzy pomagają cierpiącemu.
Nie jest więc tak, że chrześcijaństwo ma jakieś szczególne upodobanie w cierpieniu. „Chrześcijanin – stwierdza Thomas Merton – powinien zrobić wszystko, aby w każdy godziwy sposób ulżyć cierpieniom bliźnich, a także nie zaniedbywać starań o zmniejszenie niektórych cierpień własnych – ponieważ one są okazją do grzechu. […] możemy odczuwać współczucie dla innych także i dlatego, że cierpienie jest samo w sobie rzeczą złą. Takie współczucie jest również dobre” [Nikt nie jest samotną wyspą].
Zupełnie innym aspektem samotności egzystencjalnej człowieka jest jego samotność wobec doświadczenia śmierci. Temu tematowi Merton także poświęca sporo miejsca.
Każdy człowiek pewne etapy swojej egzystencji przechodzi w zupełnej samotności. I tak, sam przychodzi na ten świat i sam przekracza próg śmierci. Nauka Kościoła katolickiego przyjmuje, iż śmierć człowieka jest konsekwencją grzechu pierworodnego. W swoim nauczaniu papież Jan Paweł II zwraca uwagę na to, że poprzez śmierć, będącą konsekwencją wyboru człowieka, odkrył on nowy wymiar samotności – samotność śmierci. „To od niego – pisze papież – ostatecznie zależało, od jego samo-stanowienia i wyboru, czy wkroczy swą samotnością również w krąg tej antytezy, którą objawił mu Stwórca wraz z drzewem poznania dobra i zła, czy w ślad za tym uczyni swoim również doświadczenie umierania i śmierci. Słuchając słów Jahwe Boga, człowiek musiał zrozumieć […], że to tajemnicze drzewo kryje w sobie ów nieznany jeszcze wymiar samotności, jakim obdarzył go Stwórca wśród świata istot żyjących” [Mężczyzną i niewiastą stworzył ich].
Także Thomas Merton postrzegał śmierć jako coś najbardziej osobistego, coś czym nie można podzielić się z innymi, co nas od nich w pewnym sensie izoluje. Trapista wyprowadzał również pewną analogię między samotnością a śmiercią. Choć nie było to konwencjonalne traktowanie egzystencji pustelnika jako śmierci za życia. Wprost przeciwnie, pustelnik – według Mertona – nie ma umierać za życia, ale osiągnąć pełnię życia. Właśnie w życiu samotnym podobnie jak i w śmierci człowiek staje twarzą w twarz z własną nieszczerością i pozoranctwem. Śmierć, podobnie jak pustynia, jest takim ogołoceniem człowieka, w którym nie może on liczyć na odgrywanie ról, a jedyne co mu pozostaje, to stanąć w prawdzie o sobie i poddać się miłosierdziu Boga. Nie chodzi jednak wcale o to, aby poszukiwać jakiś sposobów, by w oczach innych ludzi wydać się autentycznym. Człowiek musi zgodzić się na to jakim po prostu jest i wszelkie usprawiedliwienie pozostawić Bogu.
Z biegiem czasu wokół śmierci narasta coraz większe tabu. O śmierci się nie mówi i nie pisze, bo to „niesmaczny” temat, śmierć „tę zwyczajną” ukrywa się przed oczami świata w przytułkach i szpitalach. Z drugiej jednak strony znieczula się ludzi pokazując im śmierć odartą z tajemnicy i wyjątkowości. Takie postrzeganie śmierci zwiększa jedynie poczucie lęku, gdy człowiek znajdzie się już w jej obliczu. Śmierć współcześnie staje się jak gdyby doświadczeniem tylko moim, niedotyczącym reszty ludzi. Współczesny świat daleko odszedł od doświadczenia chrześcijan z czasów średniowiecza, kiedy to sztukę dobrego umierania (ars bene moriendi) uważano za komplementarną do sztuki dobrego życia (ars bene vivendi). Czasami lęk związany ze śmiercią każe człowiekowi zagrożonemu unicestwieniem dokonywać sofistycznych wybiegów. Taką ucieczką jest myśl Epikura: „A zatem śmierć, najstraszniejsze z nieszczęść, wcale nas nie dotyczy, bo gdy my istniejemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma. Wobec tego śmierć nie ma żadnego związku ani z żywymi, ani z umarłymi; tamtych nie dotyczy, a ci już nie istnieją” [List do Menoikeusa]. Innym sofistycznym wybiegiem wobec śmierci i związanej z nią samotności jest myśl, którą odnajdujemy w twórczości poetki Haliny Poświatowskiej. Śmierć dla niej nie jest to bolesne oderwanie człowieka od świata, ale śmierć cząstki świata wraz z odejściem człowieka, poetka w jednym ze swoich wierszy „Czy świat umrze trochę” pisze:
jednak
miło jest pomyśleć
że świat umrze trochę
kiedy ja umrę
Nie zmienia to jednak faktu, że jest to tylko wybieg, aby było człowiekowi trochę lżej odchodzić. W obecnych czasach lęk przed śmiercią zwiększa postawa człowieka, który najczęściej nie jest już taki pewien, czy aby na pewno posiada nieśmiertelną duszę. Merton natomiast stwierdza, że człowiek usiłuje żyć nie zauważając faktu śmierci, angażując się w różne działania społeczne. Częstokroć żyje on także w przeświadczeniu, że ludzkość lada moment osiągnie już taki szczebel rozwoju, który pozwoli na przezwyciężenie nie tylko chorób, ale i samej śmierci. Wielu zaś, twierdzi trapista, jest przekonanych, iż posiada odpowiedź na to, co dzieje się z człowiekiem po śmierci. Wyobrażają sobie, że jest to życie podobne do ziemskiej egzystencji, tylko pozbawione cierpienia i śmierci.
Oczywiście, winy za lęk przed śmiercią nie można zrzucać tylko i wyłącznie na społeczeństwo. Śmierć jest doświadczeniem, które wymaga osobistej akceptacji przez każdego człowieka, bowiem żadna forma relacji z innymi, nawet najbardziej bliska, nie zmienia faktu, że to właśnie nasza śmierć, nasze samotne odejście. Śmierć należy zaakceptować bez względu na to, czy człowiek jest wierzący i może szukać pocieszenia w Bogu, czy niewierzący, z pewnością jednak temu pierwszemu będzie łatwiej to uczynić. Merton w jednym ze swoich dzienników zanotował wiersz perskiego poety, dotyczący akceptacji śmierci, utwór nosi tytuł „Piękno śmierci”: „Kto uważa śmierć za rzecz urodziwą, jak Józef, ten duszę swą oddaje jako okup dla niej; kto zaś za wilka ją uważa, ten zawraca ze ścieżki ocalenia. Śmierć każdego posiada tę samą jakość, którą on sam przedstawia, mój synu: wróg Boga wrogą ją będzie miał, a przyjaciel Boga – przyjazną... Obawa śmierci u ciebie jest obawą samego siebie: przyjrzyj się temu, przed czym tak rączo uciekasz! To twoja własna twarz jest, to nie jest oblicze śmierci” [Domysły współwinnego widza]. W takim rozumieniu śmierć jest dopełnieniem życia. Kto żyje autentycznie, ten nie lęka się śmierci. W podobny sposób pisze o śmierci Erich Fromm, uważa on, iż ludzie ignorując fakt śmierci, jak również cierpienia, jednocześnie odrzucają podstawową część swojego życia, odbierając mu wyrazistość, intensywność i głębię. Śmierć i cierpienie, według Fromma, mają w naszej egzystencji być jednym z bodźców życiowych, jak również stanowić podstawę ludzkiej solidarności, jako doświadczenie nieuniknione dla każdego z nas.
Dla chrześcijanina śmierć nie powinna oznaczać końca. „Jakże smutna jest miłość ludzka – pisze trapista – kończąca się ze śmiercią!” Mocą Chrystusa, który przezwyciężył śmierć, chrześcijanie zostali ze sobą zjednoczeni, tak, iż pisze Merton: „Nie cierpimy już ani nie zwyciężamy w samotności – nie idziemy też samotnie w wieczność. W Nim jesteśmy nierozłączni; wolno więc nam szukać owocnej samotności, jeśli czujemy jej potrzebę, gdyż gdziekolwiek pójdziemy, cokolwiek cierpimy i cokolwiek się zdarzy, będąc zjednoczeni z Chrystusem, jesteśmy też w Nim złączeni z tymi, których kochamy” [Nikt nie jest samotną wyspą].
Merton podejmując wielokrotnie temat samotności w swoich książkach, pisze o niej zawsze w odniesieniu do własnego życia, życia mnicha – pustelnika. Tym samym, jego wypowiedzi naznaczone są autentyzmem, a to, co do nas mówi, mimo upływu czasu, pozostaje ciągle aktualne. Autor „Siedmiopiętrowej góry” pokazuje, że doświadczenie samotności dotyczy różnych sfer i momentów życia jednostki. W życiu człowieka element wspólnoty i samotności przeplata się, jednakże samotności bywa często traktowana jako niechciana konieczność, przypadłość, z której trzeba się leczyć. Mnich z Gethsemani wskazuje nam jednak, że samotność może stanowić dla nas wartość. Przed samotnością trudno jest uciekać w nieskończoność, lepiej więc potraktować ją jako swojego życiowego sprzymierzeńca.
Miłosz, Miłosz, Miłosz...
OdpowiedzUsuńAż milej mi się przez fragment jego wiersza zrobiło.
Osobiście wolę nieco inny:
„Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta
Możesz go zabić – narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy”...