Samotność w tłumie
Musi znaleźć się w dniu taka pora, kiedy człowiek robiący plany na przyszłość zapomina o nich i postępuje tak, jak gdyby nigdy nie miał żadnych planów. Musi znaleźć się w dniu taka pora, kiedy człowiek mający przemawiać milknie. I umysł jego nie snuje już rozważań, ale pyta: czy one w ogóle coś znaczą?
Thomas Merton Nikt nie jest samotną wyspą
Miałem inne plany na dzisiaj, ale się posypały, więc z braku alternatywy a może i dla zabicia myśli siadam do bloga nieco wcześniej niż zwykle. Choć i tak wieczór wydaje się najbardziej odpowiednią porą na pisanie. Przynajmniej w moim przypadku.
Po całym dniu
Walki z rzeczywistością
Przychodzi chwila
Krótka jak szczęście
Wieczór
Jest
Herbatą
Rozmową
Tytoniem
Spacerem
Dziewczyną
Wiatrem
Muzyką
Wytchnieniem
Wieczór
Jak
Małe zwycięstwo
Jeśli wpisywałem już wcześniej tutaj ten wiersz, to bardzo przepraszam, ale nie ogarniam już tak dużej rzeczywistości a nie chce mi się przeglądać całego bloga. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Pomyślałem sobie właśnie, że pisanie to dobre antidotum na stres, na różne przeżycia. Podobnego zdania był Merton, który jako osobowość depresyjna i bardzo empatyczna właśnie w pisaniu najlepiej potrafił skanalizować swoje emocje.
Dzisiaj pewna wymiana zdań z bliską mi osobą skłoniła mnie do pewnych przemyśleń na temat samotności. I znowu moim przewodnikiem pozwolę sobie uczynić Mertona i jego doświadczenie, które również w tym względzie wnosi wiele światła.
Samotność. Termin odmieniany przez wszystkie przypadki, we wszystkich miejscach świata. Ma zapewne tyle odcieni ile jest osób ją przeżywających. Dla jednych jest przekleństwem, dla innych muzą. Dla wszystkich bez wątpienia szansą… Ale jak wiele osób z niej korzysta?
Samotność, o której pomyślałem rozpoczynając ten dzisiejszy wpis to samotność kapłana. Ale wbrew pozorom nie chodzi mi o samotność rozumianą jako brak ludzi wokół, czy jako tęsknota za czyjąś bliskością. Nie, choć pewnie i ten temat był już wielokrotnie wałkowany na wiele sposobów przy okazji niemalże sakramentalnego pytania, które już w tak wielu miejscach słyszałem, że zrezygnowałem nawet z próby wyjaśniania czegokolwiek w tej materii (gdyż większość takich pytań i tak z założenia jest retorycznych, gdyż osoby pytające wcale nie oczekują wyjaśnienia, albo przynajmniej nie takiego, jakie chce się im podsunąć). A pytanie to brzmi najczęściej: „Nie rozumiem dlaczego księża nie mogą się żenić?”; lub też bywa postawione w formie definitywnego stwierdzenia: To głupota, że księża nie mogą się żenić!
Nie próbuję nawet przekonać już tych przekonanych, mogę jedynie rozmawiać z tymi, którzy jakoś są otwarci na dyskusję, choć bez pragnienie przekonania ich, że mam rację, gdyż w takich wypadkach racja może być po różnych stronach. Jak to możliwe zapytacie? Ano możliwe. Pod jednym warunkiem, że nie powtarzamy obiegowych opinii usłyszanych w telewizji lub przeczytanych na prędce w Internecie, lecz że przekonanie, które reprezentujemy wyrasta z osobistego doświadczenia.
I tu rodzi się problem. Podobny zresztą jak z samotnością, bo i po części dotyczy tej rzeczywistości. Sądzę, że o doświadczeniu samotności, jej walorach czy wadach może mówić obiektywnie ktoś, kto jej doświadczył. Każda inna osoba będzie mniej lub bardziej powtarzała zasłyszane lub przeczytane opinie lub też wymyślone argumenty, które jednak mogą nie mieć żadnego uzasadnienia a zatem i nie zasługują na to, by się przy nich zatrzymać. Nie będę tutaj rozważał argumentów za czy przeciw celibatowi, bo to nie temat tych rozważań, niemniej mogę nadmienić tylko, że w perspektywie mojego doświadczenia, może nie długiego (ale zawsze jakiegoś!) jawi mi się on jako wielka mądrość Kościoła. Oczywiście ktoś może mieć inne zdanie (które szanuję), ktoś inny powie, że nie wytrzymuje on próby czasów (zwłaszcza współczesnych), bo księża odchodzą ze względu na kobiety, inni zdradzają swoje ewangeliczne ideały. Owszem wszystko to prawda, ale ja zawsze lubię szukać argumentów pozytywnych, bo negatywne łatwo znaleźć i w ten sposób równie dobrze można kwestionować każdą inną rzeczywistość (zło bowiem i skupianie się jedynie na nim robi zawsze dużo hałasu, ale nigdy nie jest obrazem całości a zatem jeśli tak, to zawsze pokazuje rzeczywistość w krzywym zwierciadle, choć wyzwalając emocje spełnia swoja rolę, bo z czasem słuchając tylko argumentów „przeciw” zaczynamy bardziej myśleć emocjonalnie niż racjonalnie – zresztą dotyczy to wielu dziedzin życia). Dla mnie zawsze jeden argument był przekonujący: jeśli kapłan godzi się na to, by za cenę rezygnacji z założenia własnej rodziny być bardziej dla innych (co przy własnej rodzinie nie byłoby możliwe, bo nigdy nie znalazłby tyle czasu dla innych niż wtedy gdy jest sam), to jest to wystarczający argument na podjęcie takiej ofiary, gdyż potrzeb tych, którzy potrzebują kapłana (jego czasu, uwagi i serca) jest tak wiele, że odpowiedź na nie jest wystarczającym uzasadnieniem celibatu. Jak wspomniałem, ktoś może się ze mną nie zgodzić, ale to co mówię wyrasta z mojego własnego doświadczenia i nie wyobrażam sobie, że mógłbym tyle samo czasu poświęcać innym z równie wielkim zaangażowaniem i radością mając na głowie rodzinę, jej problemy, wychowanie dzieci, ich zdrowie, wykształcenie etc. Stąd jeszcze raz podkreślę, że może celibat jest szczególnym darem na dzisiejsze czasy i tak wielkie zagubienie człowieka. Oczywiście mam jeszcze wiele innych argumentów, ale chciałbym powrócić do zasadniczego tematu, gdyż i tak dygresja ta wydaje się być za długa.
Niemniej zasadniczy temat samotności, o której wspomniałem to po części dalszy ciąg tego, co napisano do tej pory , choć raz jeszcze powtórzę, że nie chodzi mi tym razem o samotność jako brak ludzi czy jeszcze bardziej relacji, ale jako brak zrozumienia…
No właśnie. Kiedyś jeden z moich zacnych kolegów (starszych już nieco stażem i doświadczeniem) powiedział mi, żebym przygotował się na to, że tak naprawdę jeden z wymiarów samotności kapłana wyraża się w tym, że nigdy nie będzie on do końca rozumiany przez osoby świeckie. Oczywiście nie umniejsza to roli osób świeckich w życiu księdza ani ich empatii z jaką próbują się nieraz wczuwać w doświadczenia kapłańskiego serca, ale faktem jest, że nigdy nie będą w stanie zrozumieć go tak jak potrafi to uczynić drugi kapłan. Podobnie jak nikt tak bardzo nie zrozumie radości, rozterek, wątpliwości czy dramatów mnicha jak inny mnich. I mogę stawać na głowie, mogę mieszkać w klasztorze nawet przez miesiąc czy pół roku a i tak doświadczenie życia zakonnego będzie poza moim zasięgiem. Są bowiem takie rodzaje doświadczeń, których rozumienie przychodzi jedynie z pewnym stylem życia i myślenia. No właśnie – myślenia! Gdyż ksiądz – czy tego chce czy nie chce - jeżeli stara się uczciwie wypełniać swoją pracę i realizować swoje powołanie zaczyna przesiąkać tym "innym" myśleniem (ktoś powiedziałby z innego świata). Widać to najwyraźniej, gdy ksiądz zaczyna się sadzić i próbuje mówić czy zrównać się w myśleniu z tymi, którzy żyją życiem świeckim i myślą świeckimi kategoriami, narażając się co najwyżej na śmieszność otoczenia, które często od kapłana oczekuje właśnie czegoś innego (przy czym proszę nie próbować w żadnym razie wartościować życia świeckiego, jako gorszego a zakonnego czy kapłańskiego, jako lepszego – to powszechny błąd, który ciągle pokutuje w myśleniu wielu osób od czasów średniowiecza, także zakonników czy księży, choć nie ma nic wspólnego z prawdą obiektywną a prawda jest taka, że są to jedynie dwie drogi powołania, z których każda ma wielką wartość w oczach Bożych i każdą też można sprofanować, jeśli się ją źle przeżywa).
Ale wróćmy do Mertona i jego spojrzenia na samotność, gdyż jest niezwykle cenne. Merton wiele miejsca poświęcił problemowi samotności i sposobowi jej przeżywania. Pisał o tym, że jest to jedno z najbardziej powszechnych doświadczeń ludzkich podobnie jak miłość i dla każdego staje się ona swoistym zadaniem, wręcz sprawdzianem, który wcale nie rzadko dotyka doświadczenia wiary, gdyż właśnie tę sferę życia samotność najczęściej wystawia na próbę. Przeżywa ją zarówno osoba żyjącą samotnie, mnich czy zakonnica żyjący we wspólnocie, doświadczają jej kapłan, rodzice, dziadkowie, dzieci. Samotność taka czy inna jest zatem rzeczywistością, przed którą nikt nie ucieknie.
Samotność, podobnie jak wspólnota, wpisana jest w egzystencjalne doświadczenie człowieka – Pascalowskiej trzciny. Samotnością naznaczona jest egzystencja ludzka od narodzin aż po śmierć. Thomas Merton, dla którego doświadczenie samotności w życiu osobistym miało tak wielkie znaczenie, poświęca temu zagadnieniu w swoich pismach sporo uwagi. Można by się pokusić o sformułowanie Mertonowskiej definicji samotności. Dla trapisty jednak pojęcie to nie było martwym terminem, ale stanowiło część życia. Myślę, iż dlatego lepiej będzie przyjrzeć się konkretnym sytuacjom egzystencjalnym, które dla Mertona wiązały się z przeżywaniem samotności, takim jak: życie społeczne, życie pustelnicze, doświadczenie cierpienia i śmierci.
Merton zwraca uwagę, iż samotność potrzebna jest zarówno dla jednostki, jak i dla społeczeństwa, które winno umożliwiać ją swoim członkom. Społeczeństwo, które właściwie wypełnia swoje zadania to takie, w którym „rozwija się i wciąż urasta indywidualna wolność i osobista nienaruszalność składających się na nie osób” [Nowy posiew kontemplacji].
Według mnicha z Kentucky, osoba, która może się w społeczeństwie rozwijać, do czego potrzebna jest wolność, jednocześnie przyczynia się do pomyślności całego społeczeństwa. Jednostka rozwija się dzięki społeczeństwu, kiedy może w nim odkrywać i tworzyć swoją prawdziwą tożsamość. Problem ten był również podstawową kwestią dla trapisty z Gethsemani. Uważał on, iż człowiek jest wręcz powołany do tego, aby wraz z Bogiem tworzyć swą tożsamość. W tym odnajdywaniu prawdziwego siebie człowiek jest samotny – nie może on liczyć na pomoc żadnego stworzenia we wszechświecie. Według Mertona, człowiek odkrywa siebie, odkrywając swego Stwórcę. „Tajemnica mojej pełnej tożsamości – pisze mnich z Gethsemani – jest w Nim ukryta. Jedynie On może uczynić mnie tym, kim jestem, lub raczej kim będę, kiedy wreszcie w pełni zacznę być. Ale dopóki nie zapragnę tej tożsamości i nie będę pracować, by ją znaleźć z Nim i w Nim, ta praca nigdy nie zostanie wykonana”. To odkrywanie Boga przez człowieka ma prowadzić do tożsamości z Nim tak, aby człowiek mógł powiedzieć: „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Wówczas pisze Merton: „Bóg, noszący w sobie tajemnicę tego, kim jestem, zaczyna we mnie żyć nie tylko jako mój Stwórca, ale jako moja inna i prawdziwa jaźń” [Nowy posiew kontemplacji].
Wprawdzie jednostka poszukuje swojej prawdziwej tożsamości autonomicznie, ale nie może jej odnaleźć w izolacji od innych ludzi. Człowiek „im bardziej identyfikuje się z Bogiem, tym bardziej zidentyfikuje się z wszystkimi innymi, którzy się z Nim utożsamiają” [Nowy posiew kontemplacji]. Zdobycie własnej tożsamości jest drogą do osiągnięcia przez człowieka świętości. Trapista definiuje świętość w sposób bardzo prosty i wymowny, pisze: „Dla mnie bycie świętym oznacza bycie sobą”. Dlatego tak ważne dla człowieka jest poznanie samego siebie, swej własnej jednostkowej tożsamości, o czym doskonale wiedzieli starożytni, a przypominały im to słowa wyryte na portalu świątyni delfickiej: „Poznaj samego siebie”. W podobny sposób święta jest cała przyroda, która nie chce być niczym innym niż tym, czym stworzył ją Bóg. Merton ujął to w dość poetycki sposób: „Wielka, pobrużdżona, półnaga góra jest jeszcze jedną z Bożych świętych. Nie ma innej, która byłaby do niej podobna. Jest sama jedna w swoim rodzaju; nic innego na świecie nigdy nie naśladowało i nie będzie naśladować Boga w podobny sposób. To jest jej świętość” [Nowy posiew kontemplacji].
Gdy społeczeństwo uniemożliwia jednostce realizowanie potrzeby samotności, wówczas szuka ona fałszywej samotności. Rodzi się pytanie: jak odróżnić prawdziwą samotność od fałszywej? Z daniem autora Posiewu kontemplacji przeżywając autentyczną samotność jednostka znajduje w sobie dobro i dzieli się nim z innymi ludźmi, zaś fałszywa samotność jest egocentryczna. Merton ujął to w obrazowy sposób: „Fałszywa samotność zamyka drzwi przed wszystkimi ludźmi i ślęczy nad swoim własnym nagromadzonym rupieciem”. Człowiek żyjący w fałszywej samotności, choć posiada świadomość możliwości nawiązania relacji z innymi ludźmi, nie podejmuje w tym kierunku żadnych działań. Zatem fałszywa samotność, według trapisty, jest przeszkodą w miłości bliźniego. Mnich przestrzega przed fałszywą samotnością człowieka, który zamyka się przed innymi ludźmi, często łudząc siebie, że w ten sposób bardziej kocha Boga.
Dla Mertona samotnik w żadnym wypadku nie jest indywidualistą, ale indywidualnością. Samotność indywidualisty jest egoistyczna, potrzebna jemu po to, aby mógł się zająć sobą. Fałszywą samotność nazywa trapista z Gethsemani schronieniem indywidualisty, prawdziwą zaś domem osoby. Samotność będąca schronieniem jest czymś prowizorycznym, ucieczką, izolacją, dom zaś implikuje pewność, stałość, otwartość, autentyzm. Prawdziwa samotność nie jest skupiona na sobie, „należy do świata i do Boga” i ma do wypełnienia pewne zadania. Fałszywa samotność staje się fetyszem sama w sobie, prowadzi do zamknięcia człowieka nie tylko wobec innych ludzi, ale także wobec Boga. Trapista opisuje osobiste przebudzenie z fałszywej samotności: „W Louisville, [...] w centrum dzielnicy sklepowej, nagle uderzyło mi do głowy nieodparte przekonanie, że przecież kocham tych wszystkich ludzi, że oni są moi, a ja jestem ich, że nawet gdybyśmy byli kompletnie nieznajomi, to nie ma prawa istnieć obcość między nami. To było coś w rodzaju przebudzenia ze snu o odrębności, fałszywej autoizolacji w specyficznym świecie....” [Domysły współwinnego widza]. Człowiek samotny, który nie zamyka się na innych, staje się każdym. Uczestniczy on w samotności i ubóstwie każdego człowieka19. Dzięki duchowej wspólnocie z innymi ludźmi możliwa jest prawdziwa samotność, która z kolei przełamuje barierę obcości i prowadzi do utożsamienia „oni” z „ja”.
Merton wymieniając wartości, od których współcześni ludzie starają się uciec, pisze o samotności, wewnętrznej ciszy, obcowaniu z rzeczywistością, prostocie w relacjach z innymi i kontemplacji. Jednocześnie podkreśla on, że wyżej wymienione przez niego wartości są we współczesnym społeczeństwie praktycznie nieosiągalne. Może właśnie dlatego, w jednym ze swoich dzienników, zanotował, iż: „Milczenie i samotność to największe luksusy życia!” [Znak Jonasza] Trapista miał jednak świadomość, że wartości te nie powinny być luksusem, ale koniecznością zarówno dla zwykłego „przetrwania”, jak i „doskonałości”.
Ucieczka od trudu szukania własnej tożsamości skazuje ludzi i społeczeństwo na życie w alienacji, na co zwracał uwagę w swoich publikacjach także Merton. Uważał on, iż współcześni ludzie żyją w społeczeństwie wyalienowanym, w którym „idąc powszechnie aprobowanymi drogami, nie można żyć własnym życiem” [Źródła kontemplacji]. Jednak czym w zasadzie jest alienacja? Według Fromma, którego stanowisko było bliskie rozumieniu alienacji przez Mertona, jest to taki rodzaj przeżycia, „w którym osoba doświadcza siebie samej jako obcej. Można by rzec, że się od siebie wyobcowała. Nie doświadcza siebie samej jako ośrodka świata, jako twórcy własnych czynów, lecz jej czyny i ich skutki zaczynają nad nią panować, jest im posłuszna lub może nawet je wielbić”. Autor „Zdrowego społeczeństwa” zauważa, iż alienacja dotyczy niemal każdej sfery życia człowieka, jego pracy, konsumpcji, stosunku do państwa, bliźnich i samego siebie. Merton zwraca m.in. uwagę na alienację człowieka w społeczeństwie, czy też wyalienowaną konsumpcję. Jednostce żyjącej w takim społeczeństwie ktoś (bliżej nieokreślony autorytet) wyznacza działania i decyduje za nią jak żyć. Ludziom natomiast nie przeszkadza to, że nie żyją własnym życiem. „Nasze społeczeństwo – pisze Merton – odpowiednio wynagradza potulność, więc godzimy się na proponowany układ pod warunkiem, że dostajemy samochód, telewizor, dom, jedzenie i picie oraz inne wygody”[Źródła…]. Merton, pisząc o społeczeństwie, odwołuje się do kategorii mieć i być. Jednostka nastawiona na ilość (na mieć) coraz bardziej staje się uzależniona od chęci posiadania i tych, którzy tę chęć wywołują, tym samym zrzeka się swojej aktywności, wyalienowuje się od siebie.
Thomas Merton pisze również o alienacji mającej swe źródło w bałwochwalstwie, stwierdza on: „idol to podstawa alienacji”. Warto w tym miejscu zacytować autora „Zdrowego społeczeństwa”, który analizuje także pojęcie alienacji w odniesieniu do bałwochwalstwa. Twierdzi on mianowicie, iż nazywanie przez proroków starotestamentalnych religii pogańskich bałwochwalczymi nie wynikało z ich wielobóstwa, ale z faktu samoalienacji. „Rzeźbiarz – pisze Fromm – wydatkuje energię, swoje zdolności artystyczne na wyrzeźbienie bożka, by następnie go wielbić, a przecież bożek ten to tylko wynik jego własnego ludzkiego wysiłku. Siły życiowe człowieka przepłynęły w rzecz, a rzecz ta, stawszy się bożkiem, nie jest już doświadczana jako rezultat własnego wysiłku, lecz jako coś wobec człowieka zewnętrznego, co wielbi i czemu się poddaje. [...] Bałwochwalca bije pokłony dziełu rąk własnych. Bożek przedstawia jego siły życiowe w formie wyalienowanej” [Fromm - Zdrowe społeczeństwo]. Trapista zauważa, że człowiek przebywający w samotności posiada dużą świadomość potrzeb świata, w którym żyje. Dlatego też jego zadaniem jest odpowiadać na te potrzeby i m.in. zmagać się z alienacją.
Aby w sposób pełnowartościowy być członkiem społeczeństwa konieczne jest wyodrębnienie się z tłumu innych ludzi. „Jeśli nie potrafię odróżnić się od masy innych ludzi – pisze mnich z Kentucky – nie zdołam nigdy szanować ich i kochać tak, jak mi nakazuje obowiązek. Jeśli nie odłączę się od nich na tyle, by wiedzieć, co jest ich, a co moje, nie dojdę nigdy do rozeznania, co im powinienem dać i nie dam im nigdy sposobności do obdarzenia mnie tym, co mi się od nich należy” [Nikt nie jest samotną wyspą]. Merton przestrzega przed wtopieniem się jednostki w tłum, który „pożera w nas człowieczeństwo, aby uczynić z nas członki wielogłowej bestii”. Według Mertona, człowiek w masie traci swoją osobowość, charakter, a często i godność osoby. Z jednej strony, zbiorowość stwarza złudne poczucie wszechmocy człowieka. Ale z drugiej strony kreuje i podsyca potrzeby jednostki, które nigdy nie będą w stu procentach zaspokojone, co przynosi nieuchronnie poczucie zawodu i skłania do dalszego uczestnictwa w tym błędnym kole. Wiek, w którym przyszło żyć Mertonowi, nazywa on wiekiem tłumów, w którym ukształtował się model człowieka masowego. „Każda jednostka w masie – pisze trapista – jest odizolowana grubymi warstwami obojętności, nie zwraca uwagi, nie słyszy, nie myśli. Nie działa, jest popychana. Nie rozmawia, wydaje jedynie konwencjonalne odgłosy w odpowiedzi na stymulację odpowiednimi dźwiękami. Nie myśli, powiela stereotypy” [Nowy posiew kontemplacji].
Dlatego też, według Mertona, potrzebne są w społeczeństwie duchowe narodziny człowieka jako dojrzałej jednostki, która potrafi samodzielnie myśleć, nie ulegając fikcyjnym potrzebom. Mnich wskazuje dwie drogi duchowych narodzin człowieka: vita activa i vita contemplativa. W życiu aktywnym narodziny do dojrzałości społecznej polegają na zauważeniu drugiego człowieka z jego potrzebami i służeniu mu. Natomiast w życiu kontemplacyjnym człowiek ma odpowiednie warunki, aby poszukiwać prawdy i zmierzyć się z iluzją. Podobnie jak Chrystus na pustyni, który był kuszony złudą bezpieczeństwa, sławy i władzy.
Konflikt między samotnością jednostki a zbiorowością wyraża, według trapisty z Gethsemani, nurt egzystencjalizmu oraz teatr absurdu. W jednym z esejów analizuje on pod tym kątem sztukę Ionesco pt.: „Nosorożec”. Mówi ona o mężczyźnie, który okazuje się być ostatnim człowiekiem w stadzie nosorożców i tym samym potworem-odmieńcem. Merton konkluduje: „Oto problem, jaki Ionesco kreśli przed nami z tragiczną ironią: samotność i odstępstwo od tłumu stają się coraz bardziej niemożliwe, coraz bardziej absurdalne” [W natarciu na niewypowiedziane]. Jednocześnie ta zmiana w nosorożca, której ulegają poszczególni ludzie, jest spowodowana właśnie brakiem autentycznej samotności jednostek.
Merton podkreśla jednocześnie, że nikt z nas nie jest samotną wyspą i człowiekowi prócz samotności potrzebna jest pełna integracja ze społecznością ludzką. Jednak jej ceną nie może być roztopienie się i zanik osobowości, jak to ma miejsce w tłumie, ale wprost przeciwnie potwierdzenie jej i udoskonalenie. Trapista pisze o konieczności afirmacji człowieka, aby nie był on li tylko trybikiem w bezosobowej machinie świata, w masie, która pozbawia go jego indywidualnych pragnień, myśli i sądów. Wyrazem zaś tego afirmatywnego stosunku do człowieka jest m.in. poszanowanie jego samotności, czy prawa do samodzielnego myślenia.
Prawdziwa integracja ze społeczeństwem polega również na zerwaniu związków symbiotycznych. Istnieją dwa typy relacji symbiotycznej: podporządkowanie i dominacja. W relacji podporządkowania (masochizm) człowiek „przekracza odrębność swojej jednostkowej egzystencji, stając się częścią kogoś lub czegoś większego niż on sam”. Natomiast w relacji dominacji (sadyzm) człowiek stara się osiągnąć jedność ze światem przez zdobycie nad nim władzy.
Kwestie, z jednej strony, podporządkowywania się jednostki tłumowi, a z drugiej jej indywidualizmu, przybliża nam w swoich pracach Erich Fromm, którego twórczość Merton uważnie śledził. Pisze on o tzw. tożsamości stadnej, gdzie „poczucie tożsamości opiera się [...] na poczuciu niekwestionowanej przynależności do tłumu. Nie zmienia tego fakt, iż ta uniformizacja i konformizm często nie są rozpoznawane jako takie i przykrywa je złudzenie indywidualności”. Współczesny świat kładzie duży nacisk na indywidualizm jednostki, ale jednocześnie, jak wynika z rozważań Fromma, większość ludzi myśli, czuje, i działa w sposób stadny, uznając jednocześnie, że taka jest ich tożsamość. Tę iluzję poczucia tożsamości jednostki tworzy, według autora „Ucieczki od wolności”, kultura masowa, a więc reklamy, film, telewizja, gazety. Thomas Merton doskonale rozumiał tę propagandę konformizmu płynącą z mass mediów. Trapista używał metafory pustyni, aby zobrazować życie mnichów w klasztorze, którzy odcinali się od komunikacji ze światem, od prasy i radia, będących często „głosem ogromnej zbiorowości, gdzie jest coś, co poniża człowieka”.
Aby odkryć swą prawdziwą tożsamość, człowiek musi wpierw poznać samego siebie, zaś identyfikacja z grupą jest tożsamością fałszywą. Przywołajmy jeszcze raz Fromma: „człowiek wyrzeka się siebie, staje się częścią i fragmentem stada [...]. Często określa się go innym miłym słowem: ”wspólnota”. Jak zauważyliśmy autor użył słowa wspólnota w cudzysłowie, mając na myśli fałszywe poczucie wspólnotowości. Thomas Merton stwierdza, iż jest podstawowa różnica między wspólnotą a tłumem: „Wspólnota jest organizmem, którego życie opiera się na wyższym jakoby tonie niż życie poszczególnego członka. Tłum zaś jest zgromadzeniem, gdzie poziom życia wspólnego jest tak niski jak poziom najpodlejszych w nim jednostek. Wchodząc do wspólnoty każdy indywidualnie stawia sobie za cel żyć ponad swoim przeciętnym poziomem, doskonalić swoje istnienie, żyjąc pełniej dzięki wysiłkowi na rzecz innych, którzy są obok” [Nowy posiew kontemplacji].
Kwestia relacji miedzy samotnością a wspólnotą miała dla Mertona wymiar bardzo praktyczny. Na kartach jego książek problem ten pojawia się dość często i ciągle na nowo jest przez trapistę przemyśliwany. Merton miał poczucie przynależności do pewnej określonej wspólnoty, i chociaż czasami przynależność ta nie była dla niego satysfakcjonująca, pisał, iż bez wspólnoty, również samotność byłaby po prostu iluzją. Merton nie pragnął ucieczki przed wspólnotą w ciszę pustelni, twierdził, iż członkowi wspólnoty potrzebna jest relacja z innym, aby mógł stawać się sobą, i aby w tym samym procesie pomagał innym. Swoją jednak drogę uznał ostatecznie za drogę życia pustelniczego. „Jeśli chodzi o mnie – pisał – mam wrażenie, że (...) wewnętrzne strumienie nie popłyną dla mnie we wspólnocie i że po prostu spędzam czas w ciężkiej, bezpiecznej, pogmatwanej neutralności wspólnoty, chociaż być może dla innych źródła tryskają. W dniu zaś pięćdziesiątych urodzin pisał, że to, iż spędza je w pustelni jest dla niego największym powodem wdzięczności. W związku ze swoim osobistym doświadczeniem autor „Siedmiopiętrowej góry” postulował, że wspólnota powinna gwarantować większą samotność, tym którzy jej pragną.
Dla Mertona przebywanie w rzeczywistości to istnienie tu i teraz, jest to „samoświadomość wspaniałej teraźniejszości”. Tylko w teraźniejszości także, możliwe jest odnalezienie samotności. „Samotność nie jest czymś, czego masz oczekiwać w przyszłości. Raczej jest to pogłębienie teraźniejszości i o ile nie szukasz jej w teraźniejszości, nigdy jej nie znajdziesz.”[Znak Jonasza]
Komentarze
Prześlij komentarz