Być wdzięcznym!

Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim. (Łk 1, 46)

Bycie wdzięcznym! W czasach, w których coraz powszechniejsza staje się teza, że „wszystko się należy wdzięczność, to towar deficytowy. Jest to teza, która bardziej wyrasta z mojego osobistego doświadczenia w szkole, na uczelni czy w kancelarii parafialnej (można by tę listę rozszerzyć o kilka innych miejsc, gdzie tej wdzięczności coraz częściej po prostu nie widać). Oczywiście byłbym niesprawiedliwy, gdybym stwierdził, że w ogóle jej nie ma, ale blisko pół wieku obserwacji każe mi wyrazić przekonanie, że rzeczywiście jest jej coraz mniej. Wdzięczność to świadomość doświadczonego dobra oraz docenienia go, jak i dawcy, który za tym dobrem stoi. Można by zatem stwierdzić, że wdzięczność, to poczucie jakiegoś zobowiązania moralnego wobec kogoś, od kogo to dobro otrzymaliśmy.

Dlaczego zatem tej wdzięczności jest coraz mniej? Czyżby mniej było dobra, za które warto dziękować? Sądzę, że nie, bo dzięki Bogu wydawać się może, że dobra jest wciąż dużo i doskonale się broni nawet wobec zalewu informacji o wszechobecnie panoszącym się złu i egoizmie. Próbując odpowiedzieć na pierwsze pytanie odwołam się do mądrego, choć bolesnego zdania kardynała Roberta Saraha – Prefekta watykańskiej Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, który zapytany w jednym z wywiadów:

- Dlaczego kraje Europy zachodniej odchodź od Boga?

Odpowiada:

- Myślę, że Zachód poczuł się tak potężny, bo ma pieniądze, ma władzę, ma technologie, że nie potrzebuje Boga. Bóg umarł w naszym życiu politycznym i gospodarczym, bo wydaje nam się, że nie mamy z Niego w tych płaszczyznach żadnej korzyści.

Oczywiście powyższa wypowiedź nie jest odpowiedzią wprost na postawione pytanie: „Dlaczego jest mniej wdzięczności?” Myślę jednak, że kieruje naszą intuicję w dobrą stronę w szukaniu odpowiedzi. Współczesny człowiek jest tak bardzo rozwinięty, ma do dyspozycji wiedzę, naukę, technologie a często i niemałe pieniądze, które jak jest przekonany osiągnął głównie własną praca i zdolnościami, że nie bardzo ma, za co i komu dziękować.

Na potwierdzenie tych słów pozwolę sobie przytoczyć wymianę zdań, w jakiej miałem mieć nieszczęście udział na jednej z ostatnich lekcji religii. Tematem lekcji było rozważanie przesłania Opowieści wigilijnej Dickens’a, którą wcześniej obejrzeliśmy. I gdy doszliśmy do kwestii ubóstwa jeden z uczniów (nadmienię, że była to czwarta klasa szkoły podstawowej – 10 lat) mówi:  - biedni to głupi i niezaradni ludzie. Ja nigdy nie będę biedny. Już teraz zarabiam na grach komputerowych ok 500 PLN miesięcznie. Jak ktoś nie potrafi myśleć i działać, to niech klepie biedę!

No cóż. Życzę mu dobrze, więc mam nadzieję, że nigdy nie trafi na ulicę, gdzie wylądowało wielu „mądrych” i bogatych. Ufam też, że dobry Bóg, który strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych, który głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia też będzie dla niego łaskawy. Nie mam jednak nadziei, że kiedyś pochyli się ów uczeń nad jakimś ubogim, żeby go wspomóc przynajmniej swoją łatwo i przyjemnie zarobioną kasą. I rzeczywiście muszę z przykrością powiedzieć, że nie usłyszałem od tego chłopca jeszcze ani razu słowa „dziękuję”, choć uczę go już drugi rok. Bo za co i komu ma dziękować!?

Wdzięczność wbrew pozorom nie jest łatwą postawą. I świat skutecznie odzwyczaja nas od niej, boleśnie przypominając niemal na każdym kroku prawdę, że prawie wszystko ma swoją cenę i gdy coś otrzymamy – trzeba za to zapłacić, a nie „być wdzięcznym”. To nasz egoizm nie chce nikomu niczego zawdzięczać, nie chce mieć żadnych zobowiązań, chce wszystko sam i dla siebie…

Analizując treść intencji mszalnych, czy też intencji, które zanosimy w naszych stałych nabożeństwach do Matki Bożej Nieustającej Pomocy i Miłosierdzia Bożego z przykrością muszę stwierdzić, że „dziękczynienia” nie stanowią nawet 10% intencji zawierających prośby i błagania. Czy to także symptom współczesności!? A przecież Eucharystia, podczas której intencje te są zanoszone przed Boży tron oznacza nomen omen właśnie „dziękczynienie”.

Nie śmiem twierdzić, że tak jest wszędzie. Więcej, nawet mam cichą nadzieję, że nasza parafia stanowi niechlubny wyjątek w tej dziedzinie (choć chyba nie, bo to nie pierwsza parafia, w której pracuję i wszędzie było podobnie). A może jest tak, że to my – duszpasterze za mało „wychowujemy” wiernych do wdzięczności, również swoim własnym przykładem!? To pytanie jak najbardziej właściwe w kwestii nawrócenia duszpasterskiego, które trzeba ciągle na nowo podejmować. Choć jedna z blogerek napisała: „Czy to przypadkiem nie jest tak, że kiedy czegoś bardzo potrzebujemy, to potrafimy się uniżyć i prosić Boga, a gdy dostajemy to, o co prosimy, to nagle zapominamy, komu to zawdzięczamy i uaktywnia nam się tryb „ja sam..,?” To też pytanie warte rozważenia. Może nawet w rachunku sumienia.

Nawet jeśli mam wiele talentów, zdolności, możliwości, które pozwalają mi coś osiągać w życiu, to przecież ostatecznie i tak mam je od Kogoś, lub dzięki Komuś!

Niestety dla niektórych bycie wdzięcznym wiąże się z poczuciem jakiegoś zobowiązania zarówno wobec dawcy/Dawcy jak i daru, jaki otrzymujemy i to wydaje się poprzeczką nie do przeskoczenia.

Chrystus powiedział, że „ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje” [Łk 7,47]. Trawestując nieco to jakże słuszne stwierdzenie można by powiedzieć, że ten, kto mało dziękuje, tym mniej widzi powodów do wdzięczności. Ostatnio pewien rekolekcjonista powiedział, że wdzięczność jest najlepszym lekarstwem na zazdrość. A ja dodałbym, że jest też najprostszą drogą do pokory a przy okazji antidotum na parę innych grzechów z katalogu tych „głównych”.

Więc może zapatrzeni w Maryję wyśpiewująca dzisiaj swoje Magnificat warto zapytać siebie: „Czy nie za mało we mnie wdzięczności!?”

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji

Droga do Emaus: wsłuchiwanie się w Słowo i gościnność serca