Bóg, który czeka na ciebie

„Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy studni”. Warto zatrzymać się na tym obrazie. Tylko ten jeden raz Ewangelia mówi o „zmęczeniu” Pana. Warto zapytać: Co dla Chrystusa może stać się przyczyną zmęczenia?


Najprostsza odpowiedź, która ciśnie mi się na usta to: MY! Nasz opór, a właściwie upór; nasze zamknięcie, aby nie pójść za Jego wskazaniami, nasza ucieczka przed łaską, przed prawdziwym nawróceniem. Bóg wciąż, wytrwale szuka człowieka. Na to poszukiwanie wysyła na świat swojego Syna, choć wie, jak to się skończy, że świat Go ostatecznie odrzuci.           A jednak mimo to podejmuje ryzyko wyjścia na spotkanie człowieka. Dzisiaj czeka na nas przy studni – jest ona symbolem tego, gdzie człowiek jest codziennie, gdzie zaspokaja swoje pragnienia i potrzeby. Warto nadmienić, że dla tego spotkania Chrystus złamał żydowską zasadę. Wszedł na ziemie Samarytan, gdzie pobożni Żydzi się nie zapuszczali. Jezus prosi o wodę. Ten, który jest Dawcą wszelkich dóbr, przyjmuje postawę żebraka. Stanięcie w takiej postawie pokazuje pragnienie Boga tęskniącego za tym, aby i człowiek Go zapragnął, aby za Nim zatęsknił.


Samarytanka, na którą czekał nie była szczęśliwa. Bezskutecznie szukała miłości. Miała za sobą kilka nieudanych związków, należała do pogardzanej mniejszości. Szła po wodę w samo południe, pewnie dlatego, by nikogo nie spotkać. Bała się ludzkich ocen, może w ogóle bała się ludzi. Nasze grzechy, uprzedzenia, podziały, stereotypy utrudniają nam często rozmowę nie tylko z drugim człowiekiem, ale i z Bogiem. Nie dowierzamy, że On może nas kochać takimi, jakimi jesteśmy. Nasze klęski, niepowodzenia zaczynają określać definitywnie naszą tożsamość. Sprawiają, że spoglądamy na siebie z niechęcią, ze zwątpieniem.


Tymczasem dzisiejsza scena pokazuje, że dla Boga nasze grzechy nie są przeszkodą w nawiązaniu z nami relacji.


Boża miłość jest tak blisko nas, ale my jej często nie widzimy. Nie dostrzegamy, ile darów zostało złożonych w naszym sercu. Łatwiej nam zobaczyć to, czego nam brakuje, niż to, co mamy. Jezus tak prowadzi tę niezwykłą rozmowę, by Samarytanka odnalazła i Boga, i siebie samą. Te dwie rzeczywistości zawsze są ze sobą powiązane.


Spotkanie przy studni doprowadza Samarytankę do wiary i nawrócenia. Bo u podstaw naszego nawrócenia nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, ale zawsze spotkanie z Osobą Chrystusa i z Jego miłością, które nadają życiu zupełnie nową perspektywę.


Dlatego Wielki Post jest zawsze w pierwszym rzędzie zaproszeniem do głębokiej modlitwy, czyli spotkania dwóch spragnionych serc: Boga i człowieka. Nie zaczynajmy od wzniosłych postanowień, czy od nie wiadomo jakich wyrzeczeń, których niespełnienie nas znowu sfrustruje. Zatrzymajmy się, usiądźmy na chwilę, porozmawiajmy z Bogiem o naszym życiu. Oddajmy Mu swoje tęsknoty, rozczarowania, niespełnienia… Tak jak Samarytanka. On w zamian da nam wodę życia, czyli swojego Ducha, który ożywia nawet to, co pachnie w naszym życiu trupem i zepsuciem.


Św. Brat Albert Chmielowski zwykł mawiać: „Nieustannie żyjemy na kredyt Bożego miłosierdzia”.


Uzdrowienie w życiu Samarytanki rozpoczyna się od zgody na obecność w jej życiu Jezusa i na Jego działanie. Bóg ma moc sprawić, że nasze życie, nawet gdyby stało się już wyschłą pustynią na nowo zacznie kwitnąć i przynosić niezwykłe owoce. Pod jednym warunkiem, że pozwolimy Mu w naszym życiu działać tak jak On tego pragnie.


Dobrze przeżyty Wielki Post nie zamyka się jedynie na pragnieniu zmiany, jakie nosimy w naszych sercach, ale na gotowości zawierzenia w pełni naszego życia Bogu i zgody na to, aby On zaczął nim kierować nie na naszych, ale na Jego warunkach.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji