Zapiski na marginesie Wielkiego Postu

W sumie to miałem nie pisać. Może lepiej byłoby, gdybym położył się spać, bo wskazówki na zegarze dawno przekroczyły godzinę pierwszą, ale przekonała mnie moja wielkopostna lektura. Nie mam ostatnio zbyt wiele czasu na czytanie. Ostatnio!? Kogo ja oszukuję? Liczyłem, że ten Wielki Post przyniesie nieco spokoju, choć szczerze mówiąc sam nie bardzo wierzyłem, że to nadzieja do spełnienia. Ledwie się zaczął a ja miałem okazję wygłosić już małe rekolekcje dla jednej ze wspólnot. To zawsze dobry akcent na początek Wielkiego Postu. Jak wspomniałem już kiedyś rekolekcje, podobnie jak kazania głosi się przede wszystkim dla samego siebie. Przynajmniej potem nie ma się pretensji do innych, że im niewiele dały, kiedy samemu się niezazbytnio odnosi w życiu do tego, co się mówi do innych. Ale to uczy pokory i łagodności w stosunku do innych. Podobnie jak doświadczenie własnych upadków uczy pełnego miłości spojrzenia na tych, którym posługuje się w sakramencie pokuty.

Dużo także dzieje się w ostatnich dniach w kwestii spotkań ekumenicznych i międzyreligijnych. Sam już czasem nie wiem co wybrać. W ostatnich dniach musiałem temu poświęcić aż dwa dalekie wyjazdy a w tym tygodniu czekają mnie kolejne dwa spotkania. Jedno na szczęście kończące pewien etap prac, bo dobiega końca praca nad wydaniem publikacji dotyczącej wyznań na terenie Woli.  Mam nadzieję, że komuś się przyda. Niestety pozostaje jeszcze przygotowanie sprawozdania na wyjazd biskupów Ad Limina Apostolorum. Dużo pracy, bo dotyczy wszystkiego, co działo się na płaszczyźnie dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego w ostatnich siedmiu latach (czyli od ostatniej wizyty episkopatu w Watykanie). To zmaganie na szczęście po miesiącu pracy też dobiega końca, został jeszcze jedna długa nasiadówka w tej sprawie w nadchodzącym tygodniu, choć wolałbym się na niej nie przekonać, że wizyta Ad Limina może się nie odbyć z powodu rezygnacji papieża. Wówczas można by potraktować tę cała pracę jako niezłe umartwienie wielkopostne. Cóż, nie mam i tak wielkiego wpływu na to czy wizyta się odbędzie czy nie, szkoda tylko nieraz czasu, który można by poświęcić na inne, ważniejsze rzeczy a który koniec końców może okazać się zmarnowanym czasem (nie mam na myśli strony duchowej, z tej perspektywy zawsze da się coś ocalić).

Wspomniałem o lekturze, którą wziąłem sobie na początek Wielkiego Postu. Choć to nie Merton, to jednak pozostaję wierny sympatii do trapistów. Czytam dziennik o. Michała Zioło - Polaka, trapisty obecnie mieszkającego w opactwie w Aiguebelle. Pisze on m. in. że w życiu boi się tylko jednej "nieużyteczności", która go przeraża - to życie bez miłości. Dla niego to pojęcie sprzeczne w sensie chrześcijańskiego spojrzenia na życie. "Po to tu przecież jesteśmy - dodaje - po to tu marnotrawimy nasze życie, żeby ją chronić, przyjąć, dać..."
Pewnie, zawsze można sobie wyrzucać, że dajemy tej miłości zbyt mało, że można było dać więcej... Z jednej strony to dobrze, bo jest do czego dorastać, ale dla mnie ważne jest także to, abyśmy nie przeoczyli tego, co udaje nam się z Bożą pomocą zrobić w duchu miłości. Inaczej groziłaby nam niewdzięczność i brak dostrzeżenia działania Boga w naszym życiu, który przecież najczęściej działa przez rzeczy małe z ludzkiego punktu widzenia, ale istotne, gdy spoglądamy na nie z perspektywy miłości. Bardzo podoba mi się inny wpis w dzienniku o. Michała, który odnosi się także do tej sytuacji: "Nieprawdą jest, że trzeba być bezinteresownym w kontakcie, o nie, trzeba być jak najbardziej zainteresowanym, mimo zmęczenia, nasycenia, pośpiechu i przekonania, że to nasze  vis-à-vis i en face wobec zdarzeń, obrazów, zapachów i dźwięków tak naprawdę do niczego nie prowadzi." Oczywiście nie trzeba dodawać, że to często subiektywne przekonania, które nie mają nic wspólnego z Bożym patrzeniem. Bóg w przeciwieństwie do nas docenia drobiazgi. Czasem staram się o tym do znudzenia przypominać moim penitentom w konfesjonale. Przecież nie bez znaczenia Chrystus mówi, że to do naszego stosunku do rzeczy małych zależy nasza wierność w tym, co wielkie i znaczące.

Pomyślałem zatem dzisiaj siedząc w konfesjonale, że - choć może zabrzmi to nieskromnie - przynajmniej w tym miejscu staram się dawać innym miłość, staram się dać do zrozumienia tym, których dotyka czasem rezygnacja, że Pan Bóg nie przestanie walczyć o nich i ja nie przestanę. Konfesjonał to niezwykłe miejsce, gdzie tak mocno dane mi jest nieraz dotykać różnych ludzkich dramatów (ostatnie dwa tygodnie pod tym względem były szczególnie mocne) - zarówno tych osobistych, duchowych, rodzinnych czy zawodowych - że sam bywam zawstydzony tym, że ja, który tak naprawdę żyję jak u Pana Boga za piecem mam być dla nich towarzyszem, przewodnikiem i kimś, kto w jakimś sensie osądza i ocenia nawet jeśli jedynie po to, by pomóc odkryć prawdy o człowieku, przed która tak często sam człowiek ucieka, bo wydaje się nieraz zbyt bolesna, ale przecież konieczna do naszego prawdziwego rozwoju i zbawienia.

Dobra, koniec nudzenia... Z uwagi na brak czasu przynajmniej w ten sposób daję niektórym znać, że żyję i jak żyje. Ale bez względu na to jak byłbym zabiegany i tak nosze Was wszystkich w sercu i pamiętam zawsze, stając przy ołtarzu, choć czasem wstyd, że ta pamięć nie może objawiać się w bardziej praktyczny sposób, chociażby w wypiciu filiżanki dobrej herbaty i rozmowie. W tym wymiarze mam wiele do nadrobienia, choć nie wiem czy mogę to ująć wśród wielkopostnych postanowień. Wszak trzeba mierzyć siły na zamiary...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji

Droga do Emaus: wsłuchiwanie się w Słowo i gościnność serca